Slow life to jeden z najnowszych trendów. Ludziom chyba nudzi się pośpiech. Masowo przestawiamy się na minimalizację bodźców i cenimy sobie spokój powolnego leniuchowania. A może to tylko ja?
Szybkość życia wiąże się bezpośrednio z bodźcami, których dostarczają nam media. Nasza głowa zaabsorbowana jest wszystkimi docierającymi do nas obrazami i w końcu mówi "DOŚĆ!". Wyobraźmy sobie ile obrazów dziennie odbiera nasz mózg:
1. Wstajemy rano, ogarniamy rzeczywistość. Robimy śniadanie, wybieramy ciuchy do pracy, pakujemy torebkę i w drogę. Czy na pewno? A gdzie niespieszne przeglądanie Instagrama albo poranna prasówka? Od pierwszych chwil rannych karmimy się obrazami (o ile oczywiście nie musimy gdzieś gnać już, teraz, natychmiast... bo się spieszymy...).
2. Chwilę później siedzimy już w samochodzie. Jeśli idziemy do pracy to pół biedy, ale podróż jakąkolwiek formą transportu kołowego zdecydowanie zwiększa ilość dopływających do nas bodźców. Obrazy za szybą zmieniają się z prędkością 110km/h (przynajmniej w moim przypadku, bo jeżdżę do pracy krajową jedynką). W ciągu 30-minutowej jazdy mój mózg rejestruje tysiące aut, miliony manewrów samochodowych, wszystko to koordynuje z regularnym sprawdzaniem parametrów samochodu, zmianą stacji radiowych, grzebaniem w torebce na światłach. Rzucam okiem na aktualne ceny benzyny, dostrzegam sarny pasące się na pobliskich polach i rolników zaciekle przeganiających je grabiami. Gdzieś z lasu wystrzeli w górę jastrząb albo znad pól rzepaku wzniesie się w niebo malowniczy bocian. A gdy dojdzie do tego muzyka czy audiobook - wyobraźnia dorzuca do tego jeszcze drugą, taką samą, pokaźną porcję obrazów.
3. Nie wiem jak wygląda Wasza praca, ale moja to siedzenie w książkach, czasem przy laptopie. W wolnych chwilach, kiedy zajęcia są odwołane, przeglądam blogi i portale plotkarskie, szperam na Grouponie. Skupiam się nad listami obecności w Excelu, śledzę treści podręcznika, organizuję zajęcia dla przyszłych grup. Mózg pracuje na najwyższych obrotach.
4. A w międzyczasie update Instagramowo-Facebookowy.
5. Po wszystkim siadam do auta i podróż miliona obrazów rozpoczyna się kolejny raz. Niestety trwa dłużej bo popołudniowe korki dostarczają groteskowych obrazów braku kultury osobistej u kierowców.
6. W domu bawię się z dziećmi, czytam im książki (znów obrazki), oglądam z nimi bajki albo o zgrozo... po kryjomu, cichaczem, pod stołem oglądam własny serial, na jednej słuchawce, na wyświetlaczu komórki, podczas gdy moje dzieci zapamiętale patrzą na Świnkę Peppę (którą kontroluję drugim okiem).
7. A wieczorem włączam serial. Znów odpalam laptopa, znów przeglądam Instagrama, patrzę na zdjęcia, które sama zrobiłam tego dnia. Coś "wrzucę", coś "obrobię". Ciągle karmię się obrazami, które media (a media społecznościowe w szczególności) multiplikują na potęgę.
Nic dziwnego, że pod koniec dnia jestem kilkakrotnie bardziej zmęczona, niż osoba, która uprawia slow life. Unika mediów społecznościowych, skasowała żrące czas aplikacje z telefonu, bloga prowadzi raz na miesiąc (albo raz na kwartał - slow blogging, też modne!), zamiast seriali medytuje albo uprawia balkonowy ogródek z szałwią i werbeną. Oh, wait... that's almost me! Blog wprowadziłam w mode slow jakiś czas temu. Przerażona ilością bodźców usunęłam Facebooka z komórki, staram się coraz częściej jeździć pociągami i wyłączam telefon, kiedy wracam do domu. Slow life mode: ON.
Szybkość życia wiąże się bezpośrednio z bodźcami, których dostarczają nam media. Nasza głowa zaabsorbowana jest wszystkimi docierającymi do nas obrazami i w końcu mówi "DOŚĆ!". Wyobraźmy sobie ile obrazów dziennie odbiera nasz mózg:
1. Wstajemy rano, ogarniamy rzeczywistość. Robimy śniadanie, wybieramy ciuchy do pracy, pakujemy torebkę i w drogę. Czy na pewno? A gdzie niespieszne przeglądanie Instagrama albo poranna prasówka? Od pierwszych chwil rannych karmimy się obrazami (o ile oczywiście nie musimy gdzieś gnać już, teraz, natychmiast... bo się spieszymy...).
2. Chwilę później siedzimy już w samochodzie. Jeśli idziemy do pracy to pół biedy, ale podróż jakąkolwiek formą transportu kołowego zdecydowanie zwiększa ilość dopływających do nas bodźców. Obrazy za szybą zmieniają się z prędkością 110km/h (przynajmniej w moim przypadku, bo jeżdżę do pracy krajową jedynką). W ciągu 30-minutowej jazdy mój mózg rejestruje tysiące aut, miliony manewrów samochodowych, wszystko to koordynuje z regularnym sprawdzaniem parametrów samochodu, zmianą stacji radiowych, grzebaniem w torebce na światłach. Rzucam okiem na aktualne ceny benzyny, dostrzegam sarny pasące się na pobliskich polach i rolników zaciekle przeganiających je grabiami. Gdzieś z lasu wystrzeli w górę jastrząb albo znad pól rzepaku wzniesie się w niebo malowniczy bocian. A gdy dojdzie do tego muzyka czy audiobook - wyobraźnia dorzuca do tego jeszcze drugą, taką samą, pokaźną porcję obrazów.
3. Nie wiem jak wygląda Wasza praca, ale moja to siedzenie w książkach, czasem przy laptopie. W wolnych chwilach, kiedy zajęcia są odwołane, przeglądam blogi i portale plotkarskie, szperam na Grouponie. Skupiam się nad listami obecności w Excelu, śledzę treści podręcznika, organizuję zajęcia dla przyszłych grup. Mózg pracuje na najwyższych obrotach.
4. A w międzyczasie update Instagramowo-Facebookowy.
5. Po wszystkim siadam do auta i podróż miliona obrazów rozpoczyna się kolejny raz. Niestety trwa dłużej bo popołudniowe korki dostarczają groteskowych obrazów braku kultury osobistej u kierowców.
6. W domu bawię się z dziećmi, czytam im książki (znów obrazki), oglądam z nimi bajki albo o zgrozo... po kryjomu, cichaczem, pod stołem oglądam własny serial, na jednej słuchawce, na wyświetlaczu komórki, podczas gdy moje dzieci zapamiętale patrzą na Świnkę Peppę (którą kontroluję drugim okiem).
7. A wieczorem włączam serial. Znów odpalam laptopa, znów przeglądam Instagrama, patrzę na zdjęcia, które sama zrobiłam tego dnia. Coś "wrzucę", coś "obrobię". Ciągle karmię się obrazami, które media (a media społecznościowe w szczególności) multiplikują na potęgę.
Nic dziwnego, że pod koniec dnia jestem kilkakrotnie bardziej zmęczona, niż osoba, która uprawia slow life. Unika mediów społecznościowych, skasowała żrące czas aplikacje z telefonu, bloga prowadzi raz na miesiąc (albo raz na kwartał - slow blogging, też modne!), zamiast seriali medytuje albo uprawia balkonowy ogródek z szałwią i werbeną. Oh, wait... that's almost me! Blog wprowadziłam w mode slow jakiś czas temu. Przerażona ilością bodźców usunęłam Facebooka z komórki, staram się coraz częściej jeździć pociągami i wyłączam telefon, kiedy wracam do domu. Slow life mode: ON.
Komentarze
Prześlij komentarz
Dziękuję za komentarz.