Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z 2016

Być matką pracującą

Myślałam, że trudno jest być mamą, i to mamą dwójki dzieci na macierzyńskim. Drwiłam z kogoś, kto nazwał ten magiczny czas urlopem i zasypiałam umęczona po dniówce w towarzystwie najbardziej energicznych maluchów na świecie. Z pietyzmem dbałam o mieszkanie i z błogością łapałam półgodzinne drzemki potomstwa, kiedy to mogłam w spokoju wypić kawę. Teraz z nostalgią wspominam ten czas. Okazuje się, moi drodzy, że matka pracująca to kierat o wiele cięższy. Luksus skupienia się na jednej tylko rzeczy i możliwość porzucenia wielozadaniowości na rzecz spokojnej pracy nie równoważy trudów rezygnacji z aktywnego macierzyństwa. Pracująca matka bardzo dużo traci. Kiedy łapiesz jedynie 2-3 ostatnie godziny dnia z dziećmi, po czym zbyt zmęczona by zająć się domem padasz na kanapę przed telewizorem - nie można mówić o satysfakcjonującym życiu rodzinnym. Nagle maminy całus przestaje być lekarstwem na wszystko. Po jakimś czasie orientujesz się, że twój mozolnie wypracowany system poszedł

Prezenty, Mikołajki i ja

Jak już wcześniejszy post sugeruje: idą Święta. A wraz z nimi bezsensowne prezenty, które nie sprawiają radości ani dzieciom, ani rodzicom. Prezent to mechanizm nagrody - i to nagrody dla rodzica. Wszystkie niedostatki w rodzicielstwie chcemy sobie rekompensować chwilową radością dziecka, choćby nawet ta super droga zabawka miała za chwilę wylądować popsuta w kącie. I do tego cena: im wyższa, tym większą satysfakcję z obdarowywania ma rodzic (w tym przypadku oczywiście rodzić bo zasada jest generalna). Jest taki odcinek Przyjaciół , gdzie Phoebe zakłada się z Joey'em, że wykona bezinteresowny gest pomocy. Oczywiście nic z tego, bo każde działanie przynosi ostatecznie korzyść jej samej - choćby w formie satysfakcji właśnie i dobrego samopoczucia. Dokładnie tak samo działa obdarowywanie innych. Żeby jednak jakoś z tego wybrnąć można przyjąć, że naszą korzyścią będzie nie tyle jakość produktu, co szczera radość obdarowywanego, choćby oznaczało to podarowanie dziecku pod choinkę gu

Idą Święta

Nauczanie języków ma to do siebie, że co jakiś czas pojawiają się lekcje tematyczne - albo zima, albo Święta. Rozmawiam więc o kulturowym aspekcie Świąt, zestawiam Mikołaja z 6-go grudnia z tym z reklam Coca-Coli. Na korytarzu dyskutuję z paniami o tym czy już brać się za zakupy świąteczne, czy też krojenie kapusty powinno jeszcze trochę poczekać. Mimo tego, co próbują nam narzucić wystawy sklepowe i nachalne piosenki o Świętach w radiu - panuje chyba powszechna niechęć do tego specyficznego czasu w roku. Ludzie zwyczajnie nie lubią Świąt, i jak tak o tym słucham, to w sumie się nie dziwię. Zupełnie nie wiem skąd bierze się presja związana z Bożym Narodzeniem. Nie tylko nie wiem co to jest "świąteczna gorączka" - poza oczywiście klasykiem filmowym - ale też nie czuję się komercyjnie zdominowana reklamami i sklepową, świąteczną jarmarcznością. W moim domu atmosfera świąteczna gęstnieje z czasem i wszelkie spory wybuchają na tle nagromadzenia wielu wyjątkowych osobowości na

Kolejny rok macierzyństwa

Dziś minął rok, odkąd zostałam mamą po raz drugi. Mam cudowne dzieci: córkę, w której widzę siebie samą, moją małą, prywatną elektrownię pozytywnej energii i syna, pogodnego, radosnego chłopczyka, który szturmem zdobywa świat. Muszę Wam powiedzieć, że mimo wszystko - uwielbiam być mamą. Piszę "mimo wszystko", bo to w gruncie rzeczy nie jest takie oczywiste. Patrzę wstecz na ten ostatni rok i widzę, że było cholernie ciężko. Pamiętam jak cesarka dosłownie zwaliła mnie z nóg. Do tej pory nie potrafię się po niej pozbierać. Moje ciało jest jak poligon po ciężkiej walce. Nigdy nie byłam jedną z tych matek, które ulegają presji społecznej i wkręcają się w eko-fit styl bycia. Nie wróciłam więc do formy "sprzed ciąży" (bo umówmy się, ostatnio "w formie" to byłam chyba w latach 90-tych!) - wręcz przeciwnie - dumnie obnoszę się z pociążową baby weight  i wmawiam światu, że jestem pewną siebie kobietą, która świetnie czuje się w plus size . Po ciąży zmieniło się

The art of living

Nie robię zbyt dużo zdjęć. Choć mogłoby się wydawać inaczej, bo Instagram jednak pęka w szwach - jesienne liście, kawusia w Ikei, atrakcyjnie kompozycyjnie dynie albo inne jesienne "ustawki" dekoracyjne. Nieodzownie kawa plus "Wysokie Obcasy". Byłam wczoraj w Katowicach - jak nigdy w sprawach niezawodowych. Lunch z kolegami, spotkanie za Uczelni. Znajomi z Zachodu, więc nastawiłam się nawet na niespieszną eksplorację miasta i wzięłam aparat, którego nie wyjęłam nawet z torby. Tempo działań - własnych lub cudzych - sprawia, że moje "oko do detali" zauważa tylko piękne kadry. Ręka jednak zbyt zmęczona by sięgnąć do torebki po telefon i obojętnie przechodzę obok spektakularnego zachodu słońca bądź złotem płożących się po ziemi liści. Dziś rano, o szóstej w sobotę (kto ma małe dzieci, ten wie) postanowiłam niekonwencjonalnie wybrać się do paczkomatu. Szybka wycieczka, trzy nowe pary spodni - założyłam, że to poprawi mi nadchodzący dzień, na który swoją dro

Jesienna matka depresyjna

Jesienna depresja to w sumie dość powszechne zjawisko. Po komfortowym ciepełku ostatnich letnich dni (nie za gorąco, ale też nie za zimno), po sporej wakacyjnej dawce witaminy D3 nagle na dworze jakby szarzej, chłodno. Matka jest wiecznie źle ubrana. A przynajmniej matka w moim wydaniu. Wychodzę z dzieciakami, myślę sobie - będę cisnąć z tym wózkiem, mozolić się z krawężnikami, taszczyć wózek po schodach, wpychać go pod górę, gonić uciekającą dwulatkę i nieść buntującego się młodzieńca. Albo kawę - bo oczywiście nie mogę znaleźć mojego organizera ze Skip Hop (za który dałam krocie i który z pewnością wiele by mi ułatwił). W takiej sytuacji kurtka wydaje mi się zawsze zbędnym akcesorium - i tak cisnę ją z furią w czeluści wózkowego kosza a mimo to i tak będę ocierać pot jak oszalała. A tymczasem na dworze skromne 5 stopni i wiatr. Gnam więc truchtem dla rozgrzania się, robię wszystko z powyższych, a do tego jest mi pierońsko zimno. Innym razem wybiegam do pracy. Ale zanim

Rezerwat

Bardzo długo żyłam w przekonaniu, że mój ojciec jest wymierającym gatunkiem gentelmanów. Sposób, w jaki zawsze traktował moją mamę i mnie z siostrą był nienaganny. Szarmancki - rzec by można. Przyzwyczajona do arystokratycznego wręcz obycia, jakże się zdziwiłam, kiedy wyszłam ze swojego folwarku prosto w studencką dżunglę łamania konwenansów. Zupełnie nie wiem dlaczego tak drastycznie obniżyły się moje standardy. Fakt, że polonistyka gościła w swych murach jedynie malkontentów, mitomanów albo dekadentów niewiele zmienia - kobieta nie powinna godzić się na półśrodki. Czy to z obniżonej samooceny, czy też z braku alternatywy zgodziłam się więc na bycie samowystarczalną - zarówno w kwestii otwierania drzwi, jak i w sprawach komplementów i szeroko pojętej męskiej adoracji. Zamiast mężczyzn otaczali mnie więc imprezowi troglodyci, zahukani poeci czy też rubaszne, niemal barokowe we frazie warchoły uczelniane. Nie wdając się w detale (bo i co tu wspominać?) można ten okres mojego życia pod

Jazzmani ubierają się na czarno

Nie ma o czym pisać. Drżę cała na myśl, że słowa coraz trudniej formują się w mojej głowie. Kalkuję język angielski, szerokim łukiem omijam książkowe nowości i przychylnie patrzę na seriale (bo przecież trzeba przygotowywać się do pracy).  W sumie drętwota życia codziennego nie jest i nigdy nie była dla mnie najgorsza. Stagnacja przydziecięca obfitowała zawsze w przyjemną dynamikę utkaną z porannej kawy pitej w biegu za niemowlęciem, szybką przebieżką po zakupy i użeraniem się z dziecięcymi fochami. Fakt, zmęczenie osiągnęło już pod koniec absurdalnie wysoki poziom a cierpliwość spadła do Rowu Mariańskiego, ale nudno z pewnością nie było. W głowie układałam sobie obrazki prostej, codziennej rozrywki - dobrej kolacji tylko z mężem, spokojnie obejrzanego filmu, niespiesznych godzin surfowania po sieci. Napełniałam z przyjemnością wirtualne koszyki w HM i wielokrotnie byłam milionerką na stronach Zary Home czy Home and You. Cieszyło mnie to. Proste wyjścia na kawę czy spotkania z koleż

Matka szuka pracy

Klasyczna fantazja rodzicielska: jak wyglądałoby moje życie, gdybym nie miała dzieci? Jest modelowa odpowiedź: poukładane, ale bardzo, bardzo samotne. Rachunek nie jest jednakowoż tak prosty jak 2 + 2 (co nomen omen jest metaforą naszej komórki rodzinnej). Choć kocham moje małe skarby bezgranicznie to jednak czasem wyobrażam sobie, jak to byłoby funkcjonować bez nich. To nawet całkiem zdrowe, bo za 20 lat mogą równie dobrze nie mieszkać już w domu. Trzeba umieć odnajdywać się także poza macierzyństwem bo po roku bycia w zasadzie tylko w domu i na spacerach – wraca się przecież do pracy, albo do bardziej pełnego uczestnictwa w kulturze przeznaczonej tylko dla dorosłych. A dzieci też powinny uczyć się dystansu od rodziców, by w wieku przedszkolnym dziarsko wkroczyć w preludium samodzielności, z którym przyjdzie im się zmierzyć. Wracam do pracy. Choć to za dużo powiedziane, bo musiałam tę pracę znaleźć od początku. Pełna niepewności, z trzyletnią przeszło dziurą w CV przeszłam k

Apologia matki krzyczącej

Oglądałam ostatnio Pytanie na Śniadanie . Nie wiem zupełnie jak to się stało - czy dzieci akurat były grzeczne, spały, a może ktoś inny wziął je na spacer? Nie pamiętam. Pamiętam za to Beatę Tyszkiewicz, która pięknie pokazała jak modelowo dosrać własnej córce w telewizji publicznej. W wychowanie wnuków pani Tyszkiewicz się bowiem nie wtrąca, ale ostatnie chwile z nimi natchnęły ją do napisania książki o wychowywaniu per se . Abstrachując zupełnie od kompetencji rodzicielskich i wychowawczych pierwszej arystokratki polskiego kina - stwierdzam wszem i wobec, że obecnie każda matka jest ekspertem od wychowania dzieci. Jest to zjawisko tak powszechne, że robi się (przynajmniej dla mnie) dość irytujące. Wrzucisz coś na forum, facebooka, nieopatrznie zapytasz o drogę do nowego mięsnego, a już z czeluści Internetu posypią się dobre rady Matek Polek, że z dzieckiem w południe na spacer się nie wychodzi a od mięsa to dzieci robią się niegrzeczne, a tak w ogóle to jeśli moje dziecko nie chc

Jarzyny, owoce i grzyby

Poszarpane liście, nierówne krzaki i niesforne gałązki. Wybrzuszone pomidory i nierówne ogórki - każdy innej długości. Cukinia, co to ma 50 centymetrów albo 30-to kilowa dynia, do której zjedzenia potrzeba sześciu sąsiadek. Taka bywa natura - i taka jest najlepsza. Mikro pomidorki, które w tym roku wyhodowałam na swoim balkonie okazały się w smaku o niebo lepsze niż malinowe z Lidla albo równiutko ułożone śliwkowe z Tesco. Kupowane na targu Bawole Serca  miały miąższ tak gęsty, że ciężko było przebić się nożem. Cukinia pokryta była malutkimi włoskami, takim ostrym meszkiem, który nieprzyjemnie wchodził pod paznokcie. Gdzieniegdzie zaplątany żółty kwiat mówił, że to nie koniec, że mimo ostatnich dni lata cukinia jeszcze sporo nam pokaże. Nad leżącymi na ziemii śliwkami kłębiły się osy - znaczy się słodkie będą. Truskawki były tego lata normalne - ubabrane ziemią, z listkami, z mocno osadzonymi szypułkami - aż czuło się trud i znój tych, co to je zbierali. Jabłka ciągną wątłe gałęzie

Wakacje z dziećmi: know how

Ogólnie mówi się, że przy drugim dziecku wzrasta luz i wychowuje się je lżej. Matka ponoć więcej ogarnia, zna temat i po macierzyństwie porusza się jak ryba w wodzie. Cóż, nie każda matka najwyraźniej. Owszem, w kwestii higieny, karmienia, ubranek i ogólnie akcesoriów dziecięcych nastąpiło w moim matczynym mózgu jakieś przewartościowanie, ale najwyraźniej w kwestii wyjazdów dziecięcych nagle poruszam się jak we mgle - coś kosztem czegoś. Kiedyś byłam idealnie zorganizowana. Miałam nawet turystyczne krzesełko do karmienia. W sumie nadal je mam, na strychu, z tym, że zapominam je zabrać. I nie przemyśliwam swoich decyzji należycie - w związku z czym kończy się urlopem z piekła rodem, który przygotowuje co najwyżej do trudów życia cygańskiego, a nie jest spokojnym wypoczynkiem. Generalnie wypoczynek z dziećmi w wieku 2,5 lat oraz 8 miesięcy to czysta fikcja. Mieścimy się w nomenklaturze urlopowej chyba tylko dlatego, że gdzieś pojechaliśmy i mamy teraz masę zdjęć z wakacji.  Mam zat