Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z czerwiec, 2017

Day 2

W swoim ciele najbardziej lubię...  swoje dłonie. Chyba dlatego, że widzę je wtedy, gdy podbijają świat. Patrzę na palce zaciskające się kurczowo na kierownicy, na zgrabne paznokcie pomalowane na piękny kolor, jak trzymają kubek z kawą albo uwijają się w ukropie po klawiaturze komputera. Lubię patrzeć na swoje dłonie, kiedy wyrabiam ciasto, kroję, obieram, kiedy sprawnie coś zawijają albo zagniatają, są umazane oliwą z sałatki albo kleją się od słodkiego budyniu. Lubię, kiedy zanurzam dłoń w misce z mąką, kiedy pozwalam ziarenkom soczewicy oblec moją rękę z każdej strony. Te dłonie karmią całą moją rodzinę, wyczarowują przepiękne posiłki, układają pomidorki w sałatce, układają truskawki na cieście i kroją czekoladę do muffinek. Marynują mięsa, obierają rybę na obiad. Są wszechmocne. Ale najbardziej lubię swoje dłonie (a w szczególności jedną dłoń), kiedy czuję w niej drugą, malutką rączkę mojego dziecka. Dzisiaj ta dłoń asekurowała małą dziewczynkę w drodze na jej pierwsze w życiu

Simple pleasures - 30 days challenge

Ciało, ciało, ciało! Ostanio za dużo się tym przejmowałam. A może właśnie za mało? Skupiłam się na objętości i kondycji zapominając o czym to ciało świadczy. Przeczytałam gdzieś, że jak uda nam się połączyć ze swoim ciałem to ono zacznie nam się opłacać za bezwarunkową miłość i akceptację, którą powinniśmy je darzyć. Ale jak się z tym ciałem na powrót zjednoczyć? Piszę "na powrót", bo przecież kiedyś nie mieliśmy problemów związanych z ciałem i kompleksami. To było mniej więcej wtedy, kiedy umieliśmy czerpać czystą przyjemność z lektury, myśleć ponad podziałami i przyjmować świat takim, jaki jest, z niegasnącym zachwytem. Czyli wtedy, kiedy byliśmy mali. Patrzę na swoją córkę, na swojego syna, i widzę ile radości czerpią ze swojego ciała i jak ciałem pięknie wyrażają emocje. Chyba to właśnie czyni dzieci tak rozkosznymi. Mój mały chłopiec wprost cudownie wyciąga swoje roszczeniowe rączki i zamiast wołać wciąż i wkoło "daj, daj" zaciska nieustannie piąstki ja

Dzień Ojca

Dzień Ojca to takie nietypowe święto. Do tego stopnia, że mój własny tata ze zdziwieniem odnotował życzenia składane mu 23 czerwca. Tak nagle? Jak to tak? Przecież nigdy dnia taty się nie obchodziło. A przynajmniej nie hucznie. A już z pewnością nie przez córki. Dzień Matki to wiadomo, że się należy - cały ten poród, zarządzanie rodziną, ostry chów nakazów i zakazów grzmiących codziennie z jej kuchennego azylu - a niech ma, jeden dzień w roku. Ale ojcu to już świętować nie wypada, bo i kiedy on w tym domu bywa, skoro ciągle w pracy? A jak nie w pracy... to co z niego za ojciec? Kiedyś ojca traktowało się nomen omen  po macoszemu. W zasadzie mógł spokojnie, ze swojego fotela przed telewizorem, obeserwować jak stopniowo zmniejsza się jego władza w rodzinie. Ojcowie akceptowali, że w życiu mają wpływ na coraz mniej rzeczy, a władzę przejmują kobiety - meble, ubrania, nawet jego ubrania, kuchnia, dzieci - cały dom (a co za tym idzie całe życie) było w nieformalnym władaniu kobiety. A on

Juna Rose - marka plus size

Juna Rose to marka ubrań dla dziewczyn o moich kształtach. Kiedy przypadkiem w Fashion House (outlet) odkryłam sekcję z tymi właśnie ciuchami od razu zakochałam się w prawie każdej bluzce i z euforią przymierzałam niezliczone topy ukrywające sprytnie wystający brzuszek czy moje znienawidzone bingo wing  na ramionach. Kupuję je do tej pory - kiedy mam przerwę w pracy wyskakuję na mały rekonesans i często wrazam z jakimś cudeńkiem za mikro ilość pieniędzy (bluzka za 25-30zł? To taniej niż w Lidlu!). Co jest fajnego w ubraniach Juna Rose? Chyba najlepiej służy im idea projektowania ubrań pod konkretną figurę - figurę plus size, dodajmy. To nie tak, jak w sieciówkach - po prostu rozszerzają rozmiarówkę do 50-tych rozmiarów bez pomyślunku jak osoba z brzuszkiem wyglądać będzie w topie zaprojektowanym dla płaskiej XS-ki. Juna Rose to modele, które nadwagę klientek mają wpisaną w styl i dlatego wyglądają na osobach krąglejszych o wiele lepiej niż po prostu XXL z Reserved. Source

Płyty, które ratują mnie w drodze do pracy (i z pracy)

Znacie to - wiatr we włosach (albo klima), muzyka na full i pobłażliwe spojrzenia kierowców na światłach? Tak... są piosenki, przy których każdemu się zdarza. Śpiewać przy otwartym oknie z Whitney Houston i narobić sobie siary jakimś kiepskim kawałkiem słuchanym nieprzyzwoicie głośno. Mam tak i ja. Zwłaszcza ostatnio, kiedy radio nie daje rady, co chwila słychać tam reklamy albo te same imprezowe hity (dla maluchów i dla starszaków), zdarza mi się odpłynąć przy płytach, które pętają się po aucie. Niezliczone ilości kompaktów i manewrowanie nimi doprowadza do szału każdego, a już mnie w szczególności, ale co tam - niezmiennie zaopatrzam się w kolejne czekając tylko, aż w moim aucie uda się zainstalować Spotify. Lato już oficjalnie wyszło z kalendarza, świeci mi prosto w oczy, kiedy jeżdżę dziennie 45km w jedną stronę do pracy. A ja słucham. Słucham różnie - czasem tak, że Vin Diesel by się nie powstydził, czasem słucham "na hipstera" a czasem "na intelektualistkę"

5 świetnych książek, które najwięcej Cię nauczą

Zauważyłam ostatnio specyficzny zwrot w literaturze. Na półkach księgarskich coraz częściej pojawiają się książki, które w popularnonaukowy sposób opisują skomplikowane, naukowe rzeczy. Przygotowałam dla Was listę 5-ciu tytułów, które przy całej swojej akademickości są po prostu... przyjemne do czytania. Uczą, bawią, ale przede wszystkim są świetnie napisane. SAM KEAN, DZIWNE PRZYPADKI LUDZKIEGO MÓZGU Świetna, po prostu świetna. Zawiera opowieści o różnych chorobach neurologicznych. Książka nie jest jednak nudnym leksykonem przypadków, ale zbiorem ciekawych, fabularyzowanych opowieści o pierwszych przygodach neurochirurgii. Znajdziemy tam opowieści o francuskim królu, któremu kopia przebiła się przez oko albo o pierwszej sekcji mózgu i skandalu, który się tworzył wokół tak bezczelnego pomysłu. Książka opowiada o postaciach, które doskonale znamy z historii (pisarze, prezydenci, królowie), ale znajduje miejsce też na historie nieznanych zupełnie ludzi, którzy pchnęli neurochirur

Dlaczego nie wyjdę w kostiumie na plażę?

"Wysokie Obcasy" rozpoczęły ostatnio akcję Ciało gotowe na plażę. Zaczęło się od Instagrama, gdzie taki sam hashtag (#ciałogotowenaplaze) opisywał zdjęcie kobiet w kostiumach kąpielowych. Kobiety na fotografii są normalne: wyższe, niższe, grubsze, chudsze. Nie ulegają presji idealnego ciała i do tego samego zachęcają też innych. Akcja #cialogotowenaplaze ma na celu pokazanie polskim kobietom, że ciało, a w szczególności ich ciało, to nie coś co powinno nas ciągnąć w dół uwioszonymi do ud kompleksami. To coś, co powinno dawać nam siłę i dumę. Dlaczego nie wemę udziału w akcji #ciałogotowenaplaze Bo się wstydzę. Jestem superbohaterką, która swoim własnym ciałem wyprodukowała dwa, żywe, idealne stworzenia. W ciąży byłam wielorybem, potem znów wróciłam do swojego rozmiaru, w kolejnej ciąży znów byłam orką, powoli podnoszę się z tego szoku. Moje ciało jest dość funkcjonalne... Służy do przenoszenia - dzieci (kiedy niosę je kilometrami, często dwójkę), zakupów (czasem z dziećmi

Eat season-ably

Kiedyś już pisałam o korzyściach płynących z jedzenia sezonowo dostępnych warzyw i owoców. Zamiast jednak linkować teksty, z których nie wrócicie już tutaj - streszczę Wam: JEST TANIEJ I ZDROWIEJ. Taniej, bo produktów nie trzeba specjalnie chodować. A zdrowiej, bo nie podlegają obróbce termicznej i transportowi. Jedzenie świeżo rosnących na polu botwinki, brukselki, kalafiora sprawi, że odciążymy portfel. Odejdziemy też od nieśmiertelnej pomidorowej i rosołu. Tyle niesamowitych potraw kryje się w produktach regionalnych i sezonowych! Zwykła jajecznica z dodaną w czerwcu cukinią pachnie latem i kojarzy się z wycieczkami za miasto. Krem z zielonych czy białych warzyw też smakuje inaczej - dodaje wigoru, ożywia, sprawia, że czujemy się pełni energii. A zwykłe, wieczorne kanapki w końcu mogą odetchnąć od pomidora i szynki z serem. Można je w końcu ozdabiać różnymi rodzajami sałat i warzyw. Do filmu chrupać zamiast chipsów zieloną kalarepkę - bezcenne. Podam Wam kilka gotowców, kt

Slow life starter pack

Slow  jest dla bogaczy. Kto, no kto - pytam się - ma kasę na niespieszne delektowanie się pięknem otaczającego nas świata i szeroko pojętym lifestyle'm ? Bogaci. Biedni to frankliniści, którzy wstają na pierwszą zmianę, muszą zwyczajnie zarabiać. A potem styrani wracają do domu. Ja należę do tej drugiej grupy. Ciężko mi więc zatrzymywać się nas niezapominajką i z emfazą wzdychać nad cudem natury. Mimo wszystko slow life  nie jest taki do końca niemożliwy do zrealizowania. Da się - nawet nie będąc Agatą Młynarską w luksusowych kurortach nad Bałtykiem (tak... minusem slow life jest słaby przyrost newsów i odwołania do afer sprzed roku). Przedstawiam Wam Slow Life Starter Pack , który możecie stworzyć samodzielnie: Aplikacje w telefonie Wystarczy usunąć wszystkie, pochłaniające nas czas aplikacje. Wg najnowszego raportu COMSCORE w ciągu trzech ostatnich lat czas, który spędzamy przy telefonach wzrósł o 99%! Przeciętna osoba spędza "na telefonie" 2h 51mi

Slow life, slow blogging

Slow life to jeden z najnowszych trendów. Ludziom chyba nudzi się pośpiech. Masowo przestawiamy się na minimalizację bodźców i cenimy sobie spokój powolnego leniuchowania. A może to tylko ja? Szybkość życia wiąże się bezpośrednio z bodźcami, których dostarczają nam media. Nasza głowa zaabsorbowana jest wszystkimi docierającymi do nas obrazami i w końcu mówi "DOŚĆ!". Wyobraźmy sobie ile obrazów dziennie odbiera nasz mózg: 1. Wstajemy rano, ogarniamy rzeczywistość. Robimy śniadanie, wybieramy ciuchy do pracy, pakujemy torebkę i w drogę. Czy na pewno? A gdzie niespieszne przeglądanie Instagrama albo poranna prasówka? Od pierwszych chwil rannych karmimy się obrazami (o ile oczywiście nie musimy gdzieś gnać już, teraz, natychmiast... bo się spieszymy...). 2. Chwilę później siedzimy już w samochodzie. Jeśli idziemy do pracy to pół biedy, ale podróż jakąkolwiek formą transportu kołowego zdecydowanie zwiększa ilość dopływających do nas bodźców. Obrazy za szybą zmieniają się z