Wakacje. Nie wiem jak u Was, ale u nas nie różnią się specjalnie od reszty roku - poza tym, oczywiście, że jest cieplej.
Zawsze miałam taką wizję wakacji - pakujemy dzieciaki do auta i objeżdżamy najbliższe nam krainy. Zamki, polany, rzeki, odleglejsze parki. Jemy na trawie, czasem w knajpkach, wpadamy na weekend do rodziców albo cieszymy się wolnym od ruchu i tłoku własnym kątem. Oglądamy przejeżdżające pociągi, leniwie grzebiemy patykiem w kałuży i brudzimy ciuchy skacząc w błocie. W wolnych chwilach zajadamy lody, porzeczki prosto z krzaka. I wszyscy gromko bijemy brawo Adaśkowi za jego pierwsze sukcesy w pionizacji. Puka do nas ostatni miesiąc wakacji i to wakacji bogatszych o urlopy tacierzyński i macierzyński, kiedy to świat należy do nas, a pracodawca dalej sobie opłaca wszystkie ZUS-y i inne składki, nieświadomy zupełnie, jak byczymy się na polanach "za jego pieniądze". Może uda się wykorzystać sierpień tak, jak sobie wymarzyłam? Lipiec daleki był przecież od ideału. Gonitwa na rehabilitację, mało czasu na rodzinną sielankę, ciągle na walizkach i z dala od domu. Choć ogród dziadków krył w sobie niezmierzone atrakcje jednak coraz częściej słyszałam, że Pola tęskni za "Pciną" (vel Pszczyną), aż i mnie zaczęło brakować naszego małego mieszkanka.
Dzieci mi się zaokrągliły. Futrowane u babci jadły godzinami. Adamek konsumował pierwsze rosołki, gotowane marchewki, przetarte przez sitko brzoskwinie i brokuły, trochę chleba (takiego ze skórką!), spróbował nawet jajka. Wzbogacił swój jadłospis o piasek na Pogorii, trawę na ogrodzie u dziadków, trochę kociej sierści i miliony nadgryzionych zabawek. Pola spędzała dni kręcąc się koło zamrażarnika kryjącego w sobie lody wszystkich smaków, podkradała kuzynce czekoladę i próbowała nas namówić na kolejne frytki. Każde z nich przybrało kilka dodatkowych gramów ale tylko w przypadku Adasia robi nam to znaczną różnicę, bo rodzicielskie ręce zwyczajnie nie dają już rady. Ośmiomiesięczny kawaler co prawda przymierza się do wstawania, ale rehabilitanci próbują go namówić, by chwilę z tym jeszcze poczekał. W efekcie negocjacje z niemowlęciem sprowadzają się do noszenia go na rękach i pokazywaniu mu świata z perspektywy naszych ramion. A tym coraz ciężej udźwignąć 10-cio kilowego chłopczyka.
Nocami nie ma jak odpocząć, bo Adamek ząbkuje, a my sami siedzimy po ciemku i godzinami oglądamy The Night Manager. Czasem co prawda zasypiamy w trakcie nocnych karmień, ale akcję tego rewelacyjnego serialu śledzimy z mężem bez zmrużenia oka. Nie znacie? Koniecznie poznajcie. W skrócie: rzecz idzie o handel bronią i to jedyny taki film, gdzie zobaczycie jak blond Loki z Avengersów robi na szaro Dr. House'a. "Wysokie Obcasy Ekstra" jak zwykle elokwentnie i bardzo zgrabnie stylistycznie reklamowały w ostatnim numerze ten właśnie serial, więc poszliśmy w ten bondowski, kryminalny serial akcji i nie pożałowaliśmy. Nagle zapragnęłam splendoru, nowych, powłóczystych sukien i drogich diamentów, seksownego tajnego agenta w drogich garniturach i elokwentnego milionera u boku. A co tam, jak żyć, to na całego! Jeśli to ma być mój jedyny blichtr w te wakacje, to chociaż dobrze, że posiłkuję się serialem pierwszej klasy, a nie średniej jakości komedią o amerykańskim macierzyństwie (Bad moms), którą też mam na swojej liście wakacyjnych życzeń. I książkę Boya-Żeleńskiego, Kompleks Portnoya Philipa Rotha (którą dostałam na święta sto lat temu.
Kolejny tydzień spędzę sama z moją dwuletnią córką. To będzie pierwszy nasz babski wyjazd. Pierwsze cztery dni bez Adasia i najdłużej, ile nie będę widziała własnego męża. Mam sielankowe wizje spacerów z Polą, moczenia się w rzece, wypraw do odległego o niecały kilometr spożywczego po lody (taki program ratowania wyrzutów sumienia, jeśli już decyduję się zjeść tego loda razem z nią), spokojnego kolorowania, kiedy za oknem deszcz i niekończących się chichrów w porannej pościeli. Brakuje mi w tej wizji męża i synka i dziwi mnie moja własna zależność od tych trzech, najbliższych mi istot.
Cieszę się, że tak łatwo jest mi ich kochać, że macierzyństwo przyniosło mi radość i ukojenie, że nie miotam się w życiu rodzinnym jak zwierzę w klatce. Nie wyobrażam sobie co czują kobiety, którym ten stan nie leży, którym miłość przychodzi z trudem albo wcale. Życie rodzinne, choć strasznie prozaiczne, cieszy mnie w swojej prostocie. Dzieci, które okładają się zabawkami, kłótnia z mężem, awantury o bałagan albo niezjedzoną kolację - choć doprowadzają mnie do szału nadal nie wpływają negatywnie na mój matkostan.
Dlatego tak mocno chcę wyeksploatować ostatni, dany nam miesiąc wakacji - zanim we wrześniu wrócę do pracy (a najprawdopodobniej wrócę), zanim mąż złapie drugą połówkę etatu, Pola pójdzie do przedszkola a Adaś rozpocznie kolejny turnus rehabilitacyjny. Jak my to wszystko pogodzimy? Z trudem zapewne, nie bez wysiłku, ale z ogromną dawką wzajemnej miłości, wsparcia i współpracy. No, to do dzieła. Wakacje pełną gębą startują jutro.
Pozdrawiam,
O.
Zawsze miałam taką wizję wakacji - pakujemy dzieciaki do auta i objeżdżamy najbliższe nam krainy. Zamki, polany, rzeki, odleglejsze parki. Jemy na trawie, czasem w knajpkach, wpadamy na weekend do rodziców albo cieszymy się wolnym od ruchu i tłoku własnym kątem. Oglądamy przejeżdżające pociągi, leniwie grzebiemy patykiem w kałuży i brudzimy ciuchy skacząc w błocie. W wolnych chwilach zajadamy lody, porzeczki prosto z krzaka. I wszyscy gromko bijemy brawo Adaśkowi za jego pierwsze sukcesy w pionizacji. Puka do nas ostatni miesiąc wakacji i to wakacji bogatszych o urlopy tacierzyński i macierzyński, kiedy to świat należy do nas, a pracodawca dalej sobie opłaca wszystkie ZUS-y i inne składki, nieświadomy zupełnie, jak byczymy się na polanach "za jego pieniądze". Może uda się wykorzystać sierpień tak, jak sobie wymarzyłam? Lipiec daleki był przecież od ideału. Gonitwa na rehabilitację, mało czasu na rodzinną sielankę, ciągle na walizkach i z dala od domu. Choć ogród dziadków krył w sobie niezmierzone atrakcje jednak coraz częściej słyszałam, że Pola tęskni za "Pciną" (vel Pszczyną), aż i mnie zaczęło brakować naszego małego mieszkanka.
Dzieci mi się zaokrągliły. Futrowane u babci jadły godzinami. Adamek konsumował pierwsze rosołki, gotowane marchewki, przetarte przez sitko brzoskwinie i brokuły, trochę chleba (takiego ze skórką!), spróbował nawet jajka. Wzbogacił swój jadłospis o piasek na Pogorii, trawę na ogrodzie u dziadków, trochę kociej sierści i miliony nadgryzionych zabawek. Pola spędzała dni kręcąc się koło zamrażarnika kryjącego w sobie lody wszystkich smaków, podkradała kuzynce czekoladę i próbowała nas namówić na kolejne frytki. Każde z nich przybrało kilka dodatkowych gramów ale tylko w przypadku Adasia robi nam to znaczną różnicę, bo rodzicielskie ręce zwyczajnie nie dają już rady. Ośmiomiesięczny kawaler co prawda przymierza się do wstawania, ale rehabilitanci próbują go namówić, by chwilę z tym jeszcze poczekał. W efekcie negocjacje z niemowlęciem sprowadzają się do noszenia go na rękach i pokazywaniu mu świata z perspektywy naszych ramion. A tym coraz ciężej udźwignąć 10-cio kilowego chłopczyka.
Nocami nie ma jak odpocząć, bo Adamek ząbkuje, a my sami siedzimy po ciemku i godzinami oglądamy The Night Manager. Czasem co prawda zasypiamy w trakcie nocnych karmień, ale akcję tego rewelacyjnego serialu śledzimy z mężem bez zmrużenia oka. Nie znacie? Koniecznie poznajcie. W skrócie: rzecz idzie o handel bronią i to jedyny taki film, gdzie zobaczycie jak blond Loki z Avengersów robi na szaro Dr. House'a. "Wysokie Obcasy Ekstra" jak zwykle elokwentnie i bardzo zgrabnie stylistycznie reklamowały w ostatnim numerze ten właśnie serial, więc poszliśmy w ten bondowski, kryminalny serial akcji i nie pożałowaliśmy. Nagle zapragnęłam splendoru, nowych, powłóczystych sukien i drogich diamentów, seksownego tajnego agenta w drogich garniturach i elokwentnego milionera u boku. A co tam, jak żyć, to na całego! Jeśli to ma być mój jedyny blichtr w te wakacje, to chociaż dobrze, że posiłkuję się serialem pierwszej klasy, a nie średniej jakości komedią o amerykańskim macierzyństwie (Bad moms), którą też mam na swojej liście wakacyjnych życzeń. I książkę Boya-Żeleńskiego, Kompleks Portnoya Philipa Rotha (którą dostałam na święta sto lat temu.
Kolejny tydzień spędzę sama z moją dwuletnią córką. To będzie pierwszy nasz babski wyjazd. Pierwsze cztery dni bez Adasia i najdłużej, ile nie będę widziała własnego męża. Mam sielankowe wizje spacerów z Polą, moczenia się w rzece, wypraw do odległego o niecały kilometr spożywczego po lody (taki program ratowania wyrzutów sumienia, jeśli już decyduję się zjeść tego loda razem z nią), spokojnego kolorowania, kiedy za oknem deszcz i niekończących się chichrów w porannej pościeli. Brakuje mi w tej wizji męża i synka i dziwi mnie moja własna zależność od tych trzech, najbliższych mi istot.
Cieszę się, że tak łatwo jest mi ich kochać, że macierzyństwo przyniosło mi radość i ukojenie, że nie miotam się w życiu rodzinnym jak zwierzę w klatce. Nie wyobrażam sobie co czują kobiety, którym ten stan nie leży, którym miłość przychodzi z trudem albo wcale. Życie rodzinne, choć strasznie prozaiczne, cieszy mnie w swojej prostocie. Dzieci, które okładają się zabawkami, kłótnia z mężem, awantury o bałagan albo niezjedzoną kolację - choć doprowadzają mnie do szału nadal nie wpływają negatywnie na mój matkostan.
Dlatego tak mocno chcę wyeksploatować ostatni, dany nam miesiąc wakacji - zanim we wrześniu wrócę do pracy (a najprawdopodobniej wrócę), zanim mąż złapie drugą połówkę etatu, Pola pójdzie do przedszkola a Adaś rozpocznie kolejny turnus rehabilitacyjny. Jak my to wszystko pogodzimy? Z trudem zapewne, nie bez wysiłku, ale z ogromną dawką wzajemnej miłości, wsparcia i współpracy. No, to do dzieła. Wakacje pełną gębą startują jutro.
Pozdrawiam,
O.
Tak, niejedzone posiłki denerwują strasznie i potrafią zepsuć humor, ale i tak kochamy naszych niejadkow i jadków nad życie. I choć chwilowo tylko z jednym potomkiem spędzam czas i delektuję się spokojem i tą juz nienaturalną ciszą, to i tak tęsknię za kompletem moich mężczyzn.
OdpowiedzUsuńUdanego beznerwowego wypoczynku!I powodzenia potem!
Dzięki Moniko :)
Usuń