Przejdź do głównej zawartości

Używane rzeczy i ubranka

Pieniądze nie rosną na drzewach. Kiedy uświadomiłam sobie ile miesięcznie wydajemy i ile jeszcze musimy wydać na nową garderobę dla dzieciaków - zmiękły mi kolana. Okej, czasem żyjemy ponad stan - dziś przykładowo jedliśmy na mieście (w foodtracku - co za splendor i luksus!). Zazwyczaj jednak liczę miedziaki i staram się nie wyjść poza ustalony budżet robiąc zakupy w Lidlu. Nie rozpuszczamy pieniędzy na byle zachcianki. A jednak musimy o nich pamiętać w codziennych rozliczeniach.

Kiedy przychodzi taki moment, że ubranka nagle robią się lekko przyciasne, te z zeszłego roku w ogóle nie wchodzą, a zmiana obejmuje praktycznie całą garderobę malca - trzeba przewartościować cały plan ekonomiczny na najbliższe miesiące i zaplanować wydatki.

Nasza córka, choć drobna, w końcu emancypuje się z rozmiaru 86 i wchodzi w 92. Dodatkowo zmienia typ ubioru - bodziaki odchodzą w zapomnienie, a ich miejsce zajmują podkoszulki i ciepłe swetry typu kardigan czy oversize. Szafa dwulatki powoli zmienia się z kotłowiska dresów i jearsey'ów w skarbnicę małej księżniczki. Ostatnio wróciła z Pepco dzierżąc w dłoniach piękną, tiulową spódniczkę. Coraz częściej prosi też, by ubrać jej buty balowe, a ostatnio nawet spytała, czy puszczę ją do klubu (miała chyba na myśli Klub przyjaciół Myszki Miki, ale analogia nasuwa się sama). Wychodziłoby na to, że musiałabym wyskoczyć z kilku solidnych stówek i kupić jej całą nową zbroję: kilka wizytowych sukienek, kilka codziennych, jakieś tuniki do legginsów, t-shirty, swetry, podkoszulki. Wyobrażacie sobie ile to będzie kasy?! Spędziłam więc kilka godzin na analizowaniu tej sytuacji i doszłam do wniosku, że używane ciuszki nie są złe. Folwark moich rodziców kryje niezmierzony zapasy ubranek po siostrzenicy, z których to zasobów regularnie czerpałyśmy i krzywda się nigdy nie działa. Wręcz przeciwnie. Snucie historii o tym, jak ulubiona kuzynka też nosiła kiedyś tę bluzę owocowało uroczymi frazami w stylu "Jestem troszkę Hanią", kiedy ubierałam ją w jakiś ciuszek z tej serii. Bywa więc, że moja córka jest też troszkę Elizą czy Ulą (kuzynka i koleżanka), bo tak się składa, że koleżanki i kuzynki też czasem przywożą co ładniejsze, niewychodzone ubranka. Skoro sama wydaję po znajomych niektóre rzeczy jeszcze z metkami - sama też podobne przyjmuję. Płaszczyk z Next, który zachwycał wszystkich na chrzcinach Adasia - kupiłam Poli na Olx.pl za całe 30zł - prawie nowy, ledwo nosił ślady użytkowania. Sama mam kilka płaszczyków po Poli, w których wyszła dosłownie trzy razy (o ile w ogóle!). I pewnie też sprzedam je za bezcen. Wystawiam po niej te ubranka, które "nie poszły dalej", a za "zarobioną" kasę kupuję kilka rzeczy, które odświeżą jej starą garderobę. I tak nagle pstrokate, bardzo dziecięce getry okazały się za bardzo 3/4 na zbliżającą się jesień. Po lecie odejdą na Olx lub do mniejszych dzieci razem z dość już krótkimi koszulkami bez rękawków z zeszłych jeszcze wakacji. Tuniki, które teraz robią za bluzeczki i sukienki używane jako tuniki - również. Część zostanie a ich wakacyjny look zmieni się na subtelnie skandynawski dzięki szarym i pastelowym swetrom kupionym na wyprzedaży w Reserved. Jeśli pogoda dopisze taka, jak zeszłej zimy, to może obejdzie się bez większych, swetrowych zakupów. Kurtki - o dziwo - powinny być jeszcze dobre. Dorzucę do tego nowe czapki, szaliki, jakieś ekstra rękawiczki i Pola będzie zachwycona (tak samo jak pierwszym "dorosłym" szalikiem, opaską  z koroną i zestawem kolorowych gumek do włosów).

Nasz syn z kolei rośnie jak na drożdżach. Apetyt bardzo dobry i generalnie zapowiada się z niego rosły mężczyzna. Ma 7 miesięcy i przymierza się do rozmiaru 80. Stosuję tu analogiczną strategię, choć z większym rozdawnictwem, bo część ubranek już wyruszyła w swoją dalszą przygodę do nowych dzidziusiów free of charge. Dobro należy zwracać. Ja dostałam od koleżanek solidny pakiet dziecięcych ciuszków na start, więc też przekazałam je (i kilka innych) dalej (bądź zwróciłam). Co mi zostało - sprzedaję: cudny kombinezon z Next, w którym Adaś się niezbyt wychodził, kompleciki z Lidla, wizytowy garniak dla niemowlaka, w którym wystąpił słowni raz na wigilii, co bardziej ekskluzywne ciuszki, w których autentycznie chodził ledwo co (w ogóle kwestia chodzenia u noworodka jest względna). Wszystko, co zarobię na sprzedaży przeznaczę na kolekcję jesienną dla Adasia. Ostatnio znalazłam kilka okazji życia w Pepco, ale nawet licząc 10zł za jedną rzecz skompletowanie całej jednej rozmiarówki będzie kosztowne.

Dlatego nie gardzę używanymi ubrankami. A już tym po rodzinie i znajomych ufam całkowicie. Cieszą mnie wszystkie dostawy od kuzynki czy koleżanek, które choć w połowie odpowiadają naszym potrzebom. Planuję przekopanie strychu i weryfikację czy aby ubrania po starszej siostrze są na tyle uniwersalne, by Adaś nie czuł się dyskryminowany, planuję wyprawę do H&M i Reserved jeszcze w tym tygodniu, coby załapać się na przeceny. Planuję w końcu trochę wydać własnych pieniędzy, bo maluszkowi należy się też kilka ciuszków "tylko dla niego".

Wiecie ile jest się w stanie zaoszczędzić taką metodą? Nie tylko pieniędzy, ale też środowiska! Ubranka to produkt bardzo mało używany. Po krótkim czasie są już bezużyteczne w naszym posiadaniu i jeśli nie dostaną drugiego życia w cudzej szafie zalegają w komisach albo na strychach. A tymczasem wystarczy używane ciuszki wyprać w proszku, którego używamy (może dwa razy), wyprasować (temperatura też odkaża, wiadomo) i można spokojnie i z nutką nostalgii obserwować naszego brzdąca w ciuszkach po innym, równie uroczym berbeciu.

Gdybyście byli zainteresowani rzeczami po Poli i Adasiu - ubranka, kocyki, zabawki, gadżety; i po mnie - trochę ciuszków XL i XXL - zapraszam na Olx: http://olx.pl/oferty/uzytkownik/10yXn/

Pozdrawiam!
Olga


Dziękuję, że mogłam gościć Cię na moim blogu. To bardzo prywatne miejsce, ale przecież tworzone z myślą o Was, czytelnikach. Wiem, że jest Was całkiem sporo, dlatego ciągle piszę. Piszcie i Wy, komentujcie, bo Wasz głos jest dla mnie jedyną przyjemnością, jaką czerpię z pisania..

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Z punktu widzenia mamy: Białka Tatrzańska - miejsce na urlop z dzieckiem?

Rodzinny wypoczynek w Białce Tatrzańskiej? To chyba jakiś żart. Wybierając to miejsce kierowałam się raczej udogodnieniami w hotelu i dobrą ofertą cenową, niż urokami miejscowości. No, bo kto z Was liczy na urocze i rodzinne chwile w zatłoczonym górskim top ten wakacyjnych wyjazdów? Najgorzej byłoby chyba w samym Zakopanym. Białka Tatrzańska, Poronin i Bukowina Tatrzańska są na drugim miejscu jeśli chodzi o gwar, tłok i brak odpowiedniej infrastruktury urlopowo-dziecięcej. Samo miasto to tak na prawdę wieś biegnąca wzdłuż przelotowej trasy Zakopane-Nowy Targ. Ruch samochodowy jak w dużym mieście, chodnik wąski i tylko z jednej strony. Żadnych barierek - podziwiam rodziców puszczających swoje dzieci solo na takiej trasie. Wędrując z Kaniówki (gdzie mieszkaliśmy) do centrum Białki mija się najpierw enklawę pensjonatów dwugwiazdkowych i typowy polski, wakacyjny relaks. To oczywiście domy typu "U Joanny" czy "Pokoje u Basi" (przy dobrych wiatrach "Pensjonat pod

Siostra i brat, czyli jak nam się poukładały ostatnie dwa miesiące

"Będą jak bliźnięta. Już za rok córka będzie przekonana, że miała brata od zawsze" - powiedziała na którejś wizycie ginekolożka (pewnie na widok mojej niepewnej miny i generalnego zdenerwowania ówczesnym stanem rzeczy). Moja siostra jest ode mnie dużo starsza. Kiedy ona szła do liceum, ja, gówniara, próbowałam śpiewać z playbacku Majkę Jeżowską na akademiach w podstawówce. Nie przyjaźniłyśmy się. Chciałam na siłę szybko dorosnąć, żeby się ze mną zakolegowała. W zasadzie się udało, ale dopiero całkiem niedawno. Wiadomo - mąż, dzieci, praca. Teraz, kiedy mamy jakąś wspólnotę doświadczeń dogadujemy się nawet nieźle. Wcześniej zdecydowanie nie. Dlatego chciałam, by moje dzieci miały więcej ze sobą wspólnego. Mała różnica wieku, którą im z mężem zafundowaliśmy miała temu sprzyjać. I muszę Wam napisać - jest bardzo dobrze! Dzieciaki dogadują się ze sobą świetnie, mimo, że Polka porozumiewa się równoważnikami zdań (z lekką skłonnością ku sienkiewiczowsko-afrykańskiego di

Nie karmię piersią

Karmi się piersią. I już. I kropka. Niekarmienie piersią opatrzone jest współczującymi okrzykami, internetowym poklepywaniem po plecach i grupami wsparcia - bo wiadomo, że skoro piersią nie karmię, to musiało wydarzyć się coś absolutnie strasznego. Nagłówki krzyczą , że w zasadzie nie trzeba mieć wyrzutów sumienia, że to nic złego, albo, że też można poczuć się jak pełnoprawna matka. Deprecjonujące podejście do niekarmienia piersią widać choćby w tych artykułach, które mówią, że od dziś już nie trzeba się tego wstydzić. Ergo - trzeba było (najwyraźniej do wczoraj), wyrzuty sumienia też trzeba było mieć. Wespół oczywiście ze świadomością szkody dla dziecka. Niekarmienie piersią - oblanie społecznego egzaminu z macierzyństwa. Ale zaraz, chwileczkę. Zanim terrorystki laktacyjne zaczną piłować klawiaturę wyjaśnijmy kilka stałych w równaniu tego całego niekarmienia. Przede wszystkim nie twierdzę, że karmienie piersią jest mniej wartościowe. Nie twierdzę też, że karmienie butelką jest l