Byliśmy jakiś czas temu na urodzinach zaprzyjaźnionej dwulatki (bo teraz takie imprezy mamy w standardzie). Uwielbiam takie eventy - dzieciaki puszczone samopas w sali zabaw a mamusie piją w tym czasie leniwe cappuccino.
Na "imprezie" była mama z podobnym inwentarzem. Starszak zdobywający kolejną ściankę wspinaczkową i maluszek w Tuli zdobywający kolejny poziom pionizacji. Adaś, wtedy jeszcze malutki (rzecz dzieje się pod koniec marca) zdobywał serca pochylających się nad nim dziewczyn rozsyłając bezzębne uśmiechy dookoła. Sielanka. Mimo prawie identycznych zestawów każda z nas (mowa oczywiście o matkach) piła swoją kawę inaczej. Ja łapczywie, w pięć minut, oddając na chwilę swoje niemowlę angielskiemu dziadkowi jubilatki, znajoma spokojnie, bez spiny rozmawiając z wszystkimi dookoła i nie przejmując się wybitnie fochami syna.
To było jak dwa obrazki pt. "znajdź siedem różnic". Ja: histerycznie licząca w myślach czy wzięłam odpowiednio dużo mleka, bijąca się w piersi, że układam Adasia na chuście, nie na kocyku zostawionym w domu, martwiąca się czy aby maluszek nie ma za dużo bodźców, czy wypił wystarczając dużo, czy nie jest śpiący (plus analogiczna ilość rozważań dotycząca starszej córki - czy nie tęskni za mamą, czy się nie uderzyła, czy nie płacze, czy chce jej się pić, czy ma zmienioną pieluszkę itp. itd.). Luz po drugiej stronie macierzyństwa realizował się następująco: jeśli nie spakowałam mu obiadku, to zje więcej chrupek, nie mam kocyka to będzie doskonalił swój układ odpornościowy siedząc na podłodze (i tak obowiązuje obuwie zmienne), jak będzie przebodźcowany to się rozpłacze, póki nie płacze - nie martwię się, nie zjadł - widać nie jest głodny, nie śpi - widać nie jest śpiący (plus analogiczna ilość rozważań dotycząca starszego syna - jak zatęskni za mamą to przyjdzie, jak się uderzy to będzie płakać, jeśli nie płacze - jest ok, jak mu się zachce pić to też przyjdzie. A jak pieluszka przecieknie to wtedy się będę martwić).
Różnica jest dość wyraźna. A to nawet nie wierzchołek góry lodowej. Myślę na zapas. Obsesyjnie planuję: od posiłków po kolejność wrzucania rzeczy do pralki. Dbam o ład i porządek bardziej niż o własne zdrowie psychiczne. Dzieci nauczyły się, że jak jest bałagan to mamusia klnie pod nosem i histerycznie sprząta (a potem kłóci się z tatusiem). Staram się kontrolować rzeczywistość, bo to obecnie jedyna rzecz, na którą mam faktyczny wpływ. Nie chcę być matką, która pozwala swoim dzieciom żywić się przygodnie spotkanymi śmieciami na dywanie lub zostawia dydaktycznie kłaczki kurzu w kącie, by dziecko miało różnorodny materiał poznawczy. Chcę mieć idealnie czysty dom, chcę mieć tę pieprzoną kontrolę. A do tego staram się być z dzieciakami na 100%, zaiwaniać na spacery, gotować im ekoposiłki. Robię wszystko, a nawet więcej, czego wymaga się od młodej mamy - latam do Lidla po królika na rosół, przygotowuję dwudaniowe obiady codziennie, prasuję ubranka do północy, resztką sił sprzątam, poleruję rodowe kredensy, kupuję jogurty bez mleka w proszku i sprawdzam skład każdej, wrzucanej do koszyka potrawy. Spędzam godziny szukając optymalnych cen pieluszek, zamawiam im najlepsze (moim zdaniem) zabawki, a w wolnym czasie czytam o rozwoju dzieci i psychologii rozwojowej dziecka. Do tego staram się nie rezygnować ze swojego życia naukowo-zawodowego. Sesję zaliczam w pierwszych terminach, zawsze składam wszystkie podania i pisma przed terminem, angażuję się w wymagające czasu inicjatywy i staram się osiągać we wszystkim poziom niewspółmiernie wysoki do ilości czasu, którą dysponuję. And still - to nadal tylko wierzchołek góry lodowej.
Kiedy tylko próbuję sobie ułatwić życie - akurat wtedy przyjedzie mama i zwróci mi uwagę krytycznym tonem, że pierogi z paczki to mało zróżnicowana dieta dla dwulatki, że za mało wychodzę z dziećmi na spacer albo, że prasowanie działa antybakteryjnie i nie powinnam z tego rezygnować. EVERY TIME! Dodam, że oczywiście matki nie przyjeżdżają nigdy, kiedy dom lśni, dzieci manifestują swój geniusz, a na piecu gotuje się rosół z czterech rodzajów mięsa (z hodowli ekologicznych oczywiście).
Podejrzewam, że jest taki newsletter, który matki mężatek dostają raz na jakiś czas: dziś nie posprzątała, na obiad zamawia pizzę i nie umyła głowy - jedź w odwiedziny. Przysyła się też tam porady jak wyrażać krytycyzm i ewentualnie jak skutecznie wejść w rolę teściowej.
Nie wytrzymam takiego tempa zbyt długo. Nikt nie wytrzyma. Coraz częściej pojawiają się bóle głowy, coraz trudniej jest znaleźć mi motywację do działania (ba, do zwleczenia się rano z łóżka), a nieumyte włosy wchodzą powoli do standardu. Macierzyństwo zamienia się w OCD, a nie w cudowne doświadczenie, którego wszystkie pragniemy (tak, powiedz to matce dwulatka, który wrzeszczy w supermarkecie, że chce żelki i to natychmiast!).
Podzieliłam więc rzeczy na trzy listy:
1. Rzeczy, które muszę mieć/zrobić choćby "skały srały".
2. Rzeczy, które być może zrobię, a być może nie zrobię.
3. Rzeczy, których absolutni nie tknę, choćby mnie moje kompulsywne skłonności roznosiły od środka!
Na efekty trzeba będzie jeszcze poczekać, ale sam podział jasno ustawia priorytety i Wam też to polecam. Rozjaśnia w głowie i sam w sobie robi za argument w klasycznym, ekonomicznym rachunku: "po co mi to?".
1, Must have
- dbać o dzieci
- wysypiać się
- realizować się zawodowo i studiować
- żyć (wychodzić z mężem do kina, więcej rozmawiać wieczorami, oglądać razem filmy, spotykać się z koleżankami - w miarę możliwości)
- dbać o swoje ciało
2. Rzeczy opcjonalne
- pranie (mogę to robić dosłownie "jak skończą się czyste rzeczy", a nie regularnie, raz w tygodniu)
- prasowanie
- sprzątanie (obowiązkowo tylko przed przyjazdem mamy... nawet w poradnikach PPD jest rozdział - "sprzątnij swoje mieszkanie w kwadrans przed przyjściem gości!")
- zakupy (można online, może mąż...)
- gotowanie w stylu eko-sreko (od biedy mogą być te pierogi z paczki)
- zdawanie egzaminów w PIERWSZYM terminie
- robienie 2-go śniadania mężowi do pracy
- pranie zasłon (CO MI PRZYSZŁO DO GŁOWY?!)
- odwiedzanie teściów i rodziców
- spacery z dziećmi (skoro ja nienawidzę spacerów to czasem po prostu potrzymam ich w przewietrzonym mieszkaniu)
- paznokcie i fryzjer (spokojnie mogę pomalować paznokcie sama)
- bycie na bieżąco z kulturą i sztuką (jeśli chcę oglądać od początku Grey's Anatomy zamiast zgłębiać nowości wydawnicze to tak właśnie będzie)
- szukanie promocji (kupowanie pieluszek online od teraz będzie mi zajmować 10 minut max.)
3. Czarna lista aktywności
- mycie, tankowanie auta i naprawy (nie tknę palcem!)
- kurtuazyjne słuchanie innych (chyba, że trenuję się do empatii jako psycholog ;)
- dbanie o ludzi, którzy mają mnie w dupie (koniec z pytaniami "co u ciebie" i telefonami "bo dawno nie gadałyśmy", skoro tylko ja to robię!)
- kupowanie prezentów dla rodziny męża (moja najbliższa rodzina to prawie 20 osób, on może zająć się swoją 5-ką)
- cerowanie (wypieprzę te skarpetki!!!!)
- myślenie za mojego męża (For God's sake!!!)
- polityka krajowa i zagraniczna (absolutnie nie będę traciła czasu na prasówkę polityczną)
- zamartwianie się mandatem z fotoradaru zanim ten przyjdzie pocztą (bywa)
- noszenie obciskających gaci dłużej niż 4 godziny - czyli nie będę poświęcać zbyt dużo czasu ludziom, przy których muszę cały czas wciągać brzuch
Tyle.
Pozdrawiam,
O.
Na "imprezie" była mama z podobnym inwentarzem. Starszak zdobywający kolejną ściankę wspinaczkową i maluszek w Tuli zdobywający kolejny poziom pionizacji. Adaś, wtedy jeszcze malutki (rzecz dzieje się pod koniec marca) zdobywał serca pochylających się nad nim dziewczyn rozsyłając bezzębne uśmiechy dookoła. Sielanka. Mimo prawie identycznych zestawów każda z nas (mowa oczywiście o matkach) piła swoją kawę inaczej. Ja łapczywie, w pięć minut, oddając na chwilę swoje niemowlę angielskiemu dziadkowi jubilatki, znajoma spokojnie, bez spiny rozmawiając z wszystkimi dookoła i nie przejmując się wybitnie fochami syna.
To było jak dwa obrazki pt. "znajdź siedem różnic". Ja: histerycznie licząca w myślach czy wzięłam odpowiednio dużo mleka, bijąca się w piersi, że układam Adasia na chuście, nie na kocyku zostawionym w domu, martwiąca się czy aby maluszek nie ma za dużo bodźców, czy wypił wystarczając dużo, czy nie jest śpiący (plus analogiczna ilość rozważań dotycząca starszej córki - czy nie tęskni za mamą, czy się nie uderzyła, czy nie płacze, czy chce jej się pić, czy ma zmienioną pieluszkę itp. itd.). Luz po drugiej stronie macierzyństwa realizował się następująco: jeśli nie spakowałam mu obiadku, to zje więcej chrupek, nie mam kocyka to będzie doskonalił swój układ odpornościowy siedząc na podłodze (i tak obowiązuje obuwie zmienne), jak będzie przebodźcowany to się rozpłacze, póki nie płacze - nie martwię się, nie zjadł - widać nie jest głodny, nie śpi - widać nie jest śpiący (plus analogiczna ilość rozważań dotycząca starszego syna - jak zatęskni za mamą to przyjdzie, jak się uderzy to będzie płakać, jeśli nie płacze - jest ok, jak mu się zachce pić to też przyjdzie. A jak pieluszka przecieknie to wtedy się będę martwić).
Różnica jest dość wyraźna. A to nawet nie wierzchołek góry lodowej. Myślę na zapas. Obsesyjnie planuję: od posiłków po kolejność wrzucania rzeczy do pralki. Dbam o ład i porządek bardziej niż o własne zdrowie psychiczne. Dzieci nauczyły się, że jak jest bałagan to mamusia klnie pod nosem i histerycznie sprząta (a potem kłóci się z tatusiem). Staram się kontrolować rzeczywistość, bo to obecnie jedyna rzecz, na którą mam faktyczny wpływ. Nie chcę być matką, która pozwala swoim dzieciom żywić się przygodnie spotkanymi śmieciami na dywanie lub zostawia dydaktycznie kłaczki kurzu w kącie, by dziecko miało różnorodny materiał poznawczy. Chcę mieć idealnie czysty dom, chcę mieć tę pieprzoną kontrolę. A do tego staram się być z dzieciakami na 100%, zaiwaniać na spacery, gotować im ekoposiłki. Robię wszystko, a nawet więcej, czego wymaga się od młodej mamy - latam do Lidla po królika na rosół, przygotowuję dwudaniowe obiady codziennie, prasuję ubranka do północy, resztką sił sprzątam, poleruję rodowe kredensy, kupuję jogurty bez mleka w proszku i sprawdzam skład każdej, wrzucanej do koszyka potrawy. Spędzam godziny szukając optymalnych cen pieluszek, zamawiam im najlepsze (moim zdaniem) zabawki, a w wolnym czasie czytam o rozwoju dzieci i psychologii rozwojowej dziecka. Do tego staram się nie rezygnować ze swojego życia naukowo-zawodowego. Sesję zaliczam w pierwszych terminach, zawsze składam wszystkie podania i pisma przed terminem, angażuję się w wymagające czasu inicjatywy i staram się osiągać we wszystkim poziom niewspółmiernie wysoki do ilości czasu, którą dysponuję. And still - to nadal tylko wierzchołek góry lodowej.
Kiedy tylko próbuję sobie ułatwić życie - akurat wtedy przyjedzie mama i zwróci mi uwagę krytycznym tonem, że pierogi z paczki to mało zróżnicowana dieta dla dwulatki, że za mało wychodzę z dziećmi na spacer albo, że prasowanie działa antybakteryjnie i nie powinnam z tego rezygnować. EVERY TIME! Dodam, że oczywiście matki nie przyjeżdżają nigdy, kiedy dom lśni, dzieci manifestują swój geniusz, a na piecu gotuje się rosół z czterech rodzajów mięsa (z hodowli ekologicznych oczywiście).
Podejrzewam, że jest taki newsletter, który matki mężatek dostają raz na jakiś czas: dziś nie posprzątała, na obiad zamawia pizzę i nie umyła głowy - jedź w odwiedziny. Przysyła się też tam porady jak wyrażać krytycyzm i ewentualnie jak skutecznie wejść w rolę teściowej.
Nie wytrzymam takiego tempa zbyt długo. Nikt nie wytrzyma. Coraz częściej pojawiają się bóle głowy, coraz trudniej jest znaleźć mi motywację do działania (ba, do zwleczenia się rano z łóżka), a nieumyte włosy wchodzą powoli do standardu. Macierzyństwo zamienia się w OCD, a nie w cudowne doświadczenie, którego wszystkie pragniemy (tak, powiedz to matce dwulatka, który wrzeszczy w supermarkecie, że chce żelki i to natychmiast!).
Podzieliłam więc rzeczy na trzy listy:
1. Rzeczy, które muszę mieć/zrobić choćby "skały srały".
2. Rzeczy, które być może zrobię, a być może nie zrobię.
3. Rzeczy, których absolutni nie tknę, choćby mnie moje kompulsywne skłonności roznosiły od środka!
Na efekty trzeba będzie jeszcze poczekać, ale sam podział jasno ustawia priorytety i Wam też to polecam. Rozjaśnia w głowie i sam w sobie robi za argument w klasycznym, ekonomicznym rachunku: "po co mi to?".
1, Must have
- dbać o dzieci
- wysypiać się
- realizować się zawodowo i studiować
- żyć (wychodzić z mężem do kina, więcej rozmawiać wieczorami, oglądać razem filmy, spotykać się z koleżankami - w miarę możliwości)
- dbać o swoje ciało
2. Rzeczy opcjonalne
- pranie (mogę to robić dosłownie "jak skończą się czyste rzeczy", a nie regularnie, raz w tygodniu)
- prasowanie
- sprzątanie (obowiązkowo tylko przed przyjazdem mamy... nawet w poradnikach PPD jest rozdział - "sprzątnij swoje mieszkanie w kwadrans przed przyjściem gości!")
- zakupy (można online, może mąż...)
- gotowanie w stylu eko-sreko (od biedy mogą być te pierogi z paczki)
- zdawanie egzaminów w PIERWSZYM terminie
- robienie 2-go śniadania mężowi do pracy
- pranie zasłon (CO MI PRZYSZŁO DO GŁOWY?!)
- odwiedzanie teściów i rodziców
- spacery z dziećmi (skoro ja nienawidzę spacerów to czasem po prostu potrzymam ich w przewietrzonym mieszkaniu)
- paznokcie i fryzjer (spokojnie mogę pomalować paznokcie sama)
- bycie na bieżąco z kulturą i sztuką (jeśli chcę oglądać od początku Grey's Anatomy zamiast zgłębiać nowości wydawnicze to tak właśnie będzie)
- szukanie promocji (kupowanie pieluszek online od teraz będzie mi zajmować 10 minut max.)
3. Czarna lista aktywności
- mycie, tankowanie auta i naprawy (nie tknę palcem!)
- kurtuazyjne słuchanie innych (chyba, że trenuję się do empatii jako psycholog ;)
- dbanie o ludzi, którzy mają mnie w dupie (koniec z pytaniami "co u ciebie" i telefonami "bo dawno nie gadałyśmy", skoro tylko ja to robię!)
- kupowanie prezentów dla rodziny męża (moja najbliższa rodzina to prawie 20 osób, on może zająć się swoją 5-ką)
- cerowanie (wypieprzę te skarpetki!!!!)
- myślenie za mojego męża (For God's sake!!!)
- polityka krajowa i zagraniczna (absolutnie nie będę traciła czasu na prasówkę polityczną)
- zamartwianie się mandatem z fotoradaru zanim ten przyjdzie pocztą (bywa)
- noszenie obciskających gaci dłużej niż 4 godziny - czyli nie będę poświęcać zbyt dużo czasu ludziom, przy których muszę cały czas wciągać brzuch
Tyle.
Pozdrawiam,
O.
GO FOR IT! Będę kibicować 📣
OdpowiedzUsuńSo far so good ;)
Usuńnoo tak człowek żyjac tak nie pociągnąłby zbyt długo. w kwestii sprzatania i spędzania czasu jak bym o sobie czytała. też zawsze musi być wszystko idealnie. ale nie da się na dłuższa metę i jakiś czs temu w myślach tezzrobiłam sobie taką liste. jest mi ciut lepiej
OdpowiedzUsuńW myślach nie czułam się tak zobowiązana jej przestrzegać :)
Usuń