Przejdź do głównej zawartości

Inne matki i ja - najlepsza!

Czy Wy też tak macie? Uważacie siebie za najlepszych rodziców pod słońcem, a cała reszta to patola? - ogólnie rzecz ujmując.

Dieta przeciętnej matki: pozjadała wszystkie rozumy. Fitness? Siadła jak kwoka na grzędzie i gdacze (co opisuje też trochę kondycję umysłową). Słowem - jak ten tłum na rynku - jako matki wiemy lepiej czego potrzebuje dziecko, a zwłaszcza cudze dziecko. Teraz, kiedy jeżdżę codziennie z Adasiem na rehabilitację na oddziale spotykam różne dzieci - te chętne do zabawy, te zmęczone i płaczliwe, te zirytowane na cały świat i te płaczące dla zasady (bo tak!). Mój syn też płacze, ale to mniej mnie wzrusza niż szloch śpiącej dziewczynki, która ma przed sobą jeszcze pół godziny ćwiczeń. Dlaczego? Pewnie przez inne matki.

Czemu? Grożą, oceniają, są niemiłe, zmuszają do różnych rzeczy. I wcale nie mowa o ich stosunku do mnie czy lekarzy. One takie są do innych dzieci. Kiedy słyszę wyjącego chłopca, bo już drugi tydzień jest zamknięty w szpitalu, a poza tym musi robić bolesne czy nudne ćwiczenia, a matka mu mówi, że jest "niegrzeczny", "złośliwy", "niedobry", "przynosi wstyd", "nie kocha mamusi" to nóż mi się w kieszeni otwiera. Podobnie, kiedy trzylatek z porażeniem mózgowym zapomniał się w akcie ogólnego buntu na świat i trochę zasikał spodnie - a matka na to "zsiurałeś się", "jaki wstyd", "wszyscy się z ciebie śmieją". Albo wtedy, gdy matka postanawia ze mną kurtuazyjnie porozmawiać i żali się, że jej dziecko jest "wredne", albo "niegrzeczne", albo "nieznośne" - a dziecko to dwuletnia dziewczynka, zupełnie jak moja Pola. Na pytanie "Dlaczego tak mówi?" słyszę zazwyczaj tą samą litanię: "Bo nie słucha", "wszędzie włazi", "taka jest niedobra". Po czym umęczona matka z radością obwieszcza, że będzie miała teraz wolne od "bachora", bo "babka przyjedzie na dwa dni".

W myślach widzę wtedy tylko jak rozwalam takiej delikwentce nos o ścianę bez zbędnych tłumaczeń. A zaraz potem zastanawiam się czemu do cholery mój 5-cio miesięczny, dobrze rozwijający się syn, miał obligatoryjną kontrolę psychologiczną, a tym kobietom nikt nie zlecił konsultacji.

Umówmy się: nie ma złych dzieci. Są dzieciaki z trudniejszym temperamentem, ale to jest bardzo mały procent (ze 30% całości). Temperament taki też nie bierze się znikąd - nie pojawia się niczym magiczny królik wyjęty z kapelusza. Jest wypadkową genetyki i środowiska, więc trochę po rodzicach, a trochę z wychowania - na serio, dziwić się to zwyczajny nietakt.

Jeśli w dziecku coś wyraźnie nie sprzęga, jeśli cały czas jest "niedobre" czy "niegrzeczne" to zdecydowanie trzeba się zastanowić co spierdoliliśmy jako rodzice.

Kiedy nie miałam dzieci myślałam - ot, bachor. Rozwydrzony - bywa. Godziłam się na deprecjację dzieci, ba nawet na poniżanie mnie samej się zgadzałam. Pamiętam to słynne "o, popisujesz się" opatrzone kręceniem głową z dezaprobatą. Wzbierała we mnie wtedy furia i miałam ochotę roztrzaskać wszystko w mak - przecież to ja! Ja taka jestem! Nie robię tego na pokaz! Albo rodzicielską wyobraźnię - "to chyba jakaś obca dziewczynka", kiedy wyrywałam się poza kanon etykiety i byłam "niegrzeczna". Oświeciło mnie na tej sali ćwiczeń, kiedy jedna matka dała dziewczynce zabawkę z lusterkiem. "A co to patrzy tu na ciebie? To chyba jakaś obca, wredna dziołcha!". Mała w ryk. A była tylko zmęczona, nic więcej!

Dwulatka nie jest w stanie działać z premedytacją. Uprze się czasem, to fakt, ale jak szybko staje okoniem, tak szybko potrafi też przeflancować priorytety. Nie ma stałości motywacyjnych, nie robi planów "jak wkurwić rodzica", nie obstaje przy swoim zdaniu w nieskończoność. Dwulatka NIE JEST ZŁYM DZIECKIEM. Ba! Ona nawet nie wie, co to znaczy zło. 

Skąd więc taki protekcjonalizm, ubliżanie dzieciakom i poniżanie ich? Skąd brak współczucia? Skąd groźby "Zostawię cię?". Z nieporadnych prób wychowania - nie kupuję tego.

Ostatnio powiedziałam do męża: "Zjedź na tę stację benzynową. Jak się Polka nie przestanie drzeć to ją wysadzę i zostawię!! Przysięgam". Mała darła się kolejny kilometr i nie zanosiło się na poprawę. Wydarłam się i ja - nie pomogło. Mąż - pomogło na trochę (hm... czy pomogło?). Też stosuję represję - ale staram się być kreatywna: "Bo smoki nie będą chciały się z tobą bawić", "Bo ci zabiorę" (generalnie, nawet jeśli niczego nie trzyma), "Bo ci Tomek zje!" (choć Tomek był u nas dwa tygodnie temu i jedynie ciut chętniej jadł obiadek!). Często działa. Czasem wręcz przeciwnie: Ja: Bo ci zabiorę łóżko i będziesz spała na gołej ziemi! Pola: Tak, zabierz, teraz! (i taszczy ziemię do kwiatków z tarasu do pokoju). Generalnie jednak staram się jak mogę.

Mam włączony program ratowania wyrzutów sumienia 24/7. Wiem, że na dobroć mojej córki muszę sobie zapracować. Kiedy krzyczę jak opętana - Pola biegnie do taty. Kiedy ją wspieram i spokojnie objaśniam jej świat słyszę w nagrodę "Kochamy się Mamusiu" i dostaję buziaków moc.

Miłość dziecka, choć bezwarunkowa, to potrzebuje wzajemności. Dopasowanie się do temperamentu dziecka wspomaga rozwój, działa pozytywnie i optymalizuje zyski: dziecko chowane bez presji jest bardziej pogodne, lepiej ufa rodzicowi, a co za tym idzie bardziej "się słucha". Dziecko, które cały czas poniżamy jedzie na kole zapasowym napompowanym na dodatek kiepskimi emocjami.

Więc tak - uważam się za lepszą matkę. Bardzo często. Na oddziale fizjo i fizyko terapii w przypadku 8/10 sytuacji. O 20:45 w Lidlu, kiedy matka wybiera ciuszki a roczne dziecko płacze w wózku ze zmęczenia - wtedy też. Kiedy matki palą przy swoich dzieciach albo kiedy nie racjonalizują swoich metod wychowawczych - tylko ciągle  to "bo cię zostawię!" - wtedy też czuję się lepszą matką. O, i jeszcze wtedy, kiedy pozwalam Poli po raz pięćdziesiąty tego dnia polać się wodą zamiast obsesyjnie wycierać ją po każdej próbie picia z dużej szklanki. Wtedy też czuję się lepszą matką.

Nie uważam się za dobrą matkę wtedy, kiedy zostawiam dzieci w domu i jadę na uczelnię - a potem za nimi nie tęsknię. Jak również wtedy, kiedy drę się na Polę bo odstawia jakąś histeryczną scenkę a'la "Nie chcę" tudzież "Już, teraz, natychmiast". Albo wtedy, kiedy udaję, że nie słyszę, jak Adaś się budzi i mąż zwleka się do niego nad ranem. A potem tłumaczę się sama przed sobą: "Przecież ta matczyna cierpliwość to jakiś mit. Pewnie jest jedna, na wszystkie matki. Jak pani spod 7-ki wystarcza to mnie już zabraknie". Ale nie potrafię tego usprawiedliwienia przelać na wszystkie wyżej opisane przypadki innych mam. W takich sytuacjach ma ochotę dzwonić po socjal.

Zatem, drodzy czytelnicy - też tak macie? Czy tylko ja pozjadałam wszystkie rozumy i wydaje mi się, że te głupie matki totalnie nic nie kumają?

Don't get me wrong... kwestie typu czy ubrała czapkę czy nie, spodnie ocieplane czy nie, kurtka czy wiatrówka, czym karmią, jak karmią, noszą, wożą, co tam sobie inne mamy robią - to generalnie nie podlega mojej refleksji. Pod warunkiem, że kochają i robią to dobrze. Te, które opisałam też pewnie kochają (w końcu rehabilitują swoje dzieci), ale te ich błędy... wyjdzie to wszystko kiedyś na terapii i narobi wstydu (parafraza z Sylwii Chutnik). 

Pozdrawiam Was,
Olga

Komentarze

  1. Generalnie to zgadzam się. Zauważam jednak fakt, że ty wiesz co trzeba robić, a inne matki nie. Rzucają na front walki z dzieckiem co mają. Co działa najlepiej, co można najszybciej i generalnie najłatwiej zrobić! Ja dziś Nastkę goniłem po sklepie. Chciała nowe buty, na co nie było zgody rodziców, więc obrażenie i ucieczka. Nie było co ją wołać, bo uparta jest jak jej mamusia. Zacząłem ją gonić i zabawa uratowała dzień. Po grzecznym wyjściu ze sklepu żona wzmacnia pozytyw dziecka zabierając małą na lody. Tylko znów... Trzeba wiedzieć, że ani krzykiem, ani żadną formą agresji nie wolno dzieci karać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No dobra, ja wszystko rozumiem, narzędzia narzędziami, ale... zastanawiam się co to zmienia. Jak te matki tak deprecjonują dzieciaki. Komentarze w stylu "zsiurałeś się" nie działają. Wręcz przeciwnie. Podobnie gadanie w stylu "ale ty jesteś niedobra" czy "nie kochasz mamusi". To nie są manewry, które są sprawdzonymi metodami. Rozumiem groźbę w stylu "bo dostaniesz w dupę" - choć nie jest dydaktycznie popularna to bywa skuteczna. Podobnie represja ;). Ale takie bredzenie bez sensu nie przynosi wymiernych korzyści, nie jest więc optymalnym narzędziem wpływu.

      Usuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz.

Popularne posty z tego bloga

Z punktu widzenia mamy: Białka Tatrzańska - miejsce na urlop z dzieckiem?

Rodzinny wypoczynek w Białce Tatrzańskiej? To chyba jakiś żart. Wybierając to miejsce kierowałam się raczej udogodnieniami w hotelu i dobrą ofertą cenową, niż urokami miejscowości. No, bo kto z Was liczy na urocze i rodzinne chwile w zatłoczonym górskim top ten wakacyjnych wyjazdów? Najgorzej byłoby chyba w samym Zakopanym. Białka Tatrzańska, Poronin i Bukowina Tatrzańska są na drugim miejscu jeśli chodzi o gwar, tłok i brak odpowiedniej infrastruktury urlopowo-dziecięcej. Samo miasto to tak na prawdę wieś biegnąca wzdłuż przelotowej trasy Zakopane-Nowy Targ. Ruch samochodowy jak w dużym mieście, chodnik wąski i tylko z jednej strony. Żadnych barierek - podziwiam rodziców puszczających swoje dzieci solo na takiej trasie. Wędrując z Kaniówki (gdzie mieszkaliśmy) do centrum Białki mija się najpierw enklawę pensjonatów dwugwiazdkowych i typowy polski, wakacyjny relaks. To oczywiście domy typu "U Joanny" czy "Pokoje u Basi" (przy dobrych wiatrach "Pensjonat pod

Siostra i brat, czyli jak nam się poukładały ostatnie dwa miesiące

"Będą jak bliźnięta. Już za rok córka będzie przekonana, że miała brata od zawsze" - powiedziała na którejś wizycie ginekolożka (pewnie na widok mojej niepewnej miny i generalnego zdenerwowania ówczesnym stanem rzeczy). Moja siostra jest ode mnie dużo starsza. Kiedy ona szła do liceum, ja, gówniara, próbowałam śpiewać z playbacku Majkę Jeżowską na akademiach w podstawówce. Nie przyjaźniłyśmy się. Chciałam na siłę szybko dorosnąć, żeby się ze mną zakolegowała. W zasadzie się udało, ale dopiero całkiem niedawno. Wiadomo - mąż, dzieci, praca. Teraz, kiedy mamy jakąś wspólnotę doświadczeń dogadujemy się nawet nieźle. Wcześniej zdecydowanie nie. Dlatego chciałam, by moje dzieci miały więcej ze sobą wspólnego. Mała różnica wieku, którą im z mężem zafundowaliśmy miała temu sprzyjać. I muszę Wam napisać - jest bardzo dobrze! Dzieciaki dogadują się ze sobą świetnie, mimo, że Polka porozumiewa się równoważnikami zdań (z lekką skłonnością ku sienkiewiczowsko-afrykańskiego di

Nie karmię piersią

Karmi się piersią. I już. I kropka. Niekarmienie piersią opatrzone jest współczującymi okrzykami, internetowym poklepywaniem po plecach i grupami wsparcia - bo wiadomo, że skoro piersią nie karmię, to musiało wydarzyć się coś absolutnie strasznego. Nagłówki krzyczą , że w zasadzie nie trzeba mieć wyrzutów sumienia, że to nic złego, albo, że też można poczuć się jak pełnoprawna matka. Deprecjonujące podejście do niekarmienia piersią widać choćby w tych artykułach, które mówią, że od dziś już nie trzeba się tego wstydzić. Ergo - trzeba było (najwyraźniej do wczoraj), wyrzuty sumienia też trzeba było mieć. Wespół oczywiście ze świadomością szkody dla dziecka. Niekarmienie piersią - oblanie społecznego egzaminu z macierzyństwa. Ale zaraz, chwileczkę. Zanim terrorystki laktacyjne zaczną piłować klawiaturę wyjaśnijmy kilka stałych w równaniu tego całego niekarmienia. Przede wszystkim nie twierdzę, że karmienie piersią jest mniej wartościowe. Nie twierdzę też, że karmienie butelką jest l