Przejdź do głównej zawartości

Spełniam wszystkie warunki, jakie stawiacie Państwo kandydatom na to stanowisko

To nie jest post o szukaniu pracy. Mam pracę, całkiem fajną. Czasem zastanawiam się co lubię w mojej robocie najbardziej - uczniów? A może fakt, że przez ten rok moja praca stała się pewnego rodzaju lifestyle'm?

Źródło: Pixabay
Uczenie języka angielskiego w korporacji, przede wszystkim uczenie dorosłych, to funkcjonowanie w dwóch trybach. Albo psychologa poznawczego (bo startowanie od zera z językiem, w pewnym wieku, wiąże się ze specyficznymi metodami nauczania takich osób) albo zwykłego psychologa (bo ci z uczniów, którzy już sprawnie mówią po angielsku wykorzystują ten czas na small talk na absorbujące ich tematy).

Jestem więc nauczycielem, który spełnia się w swojej pracy (choć nie wszyscy tak myślą). Mam pewien styl funkcjonowania w tej firmie - jedni wprost uwielbiają moje zajęcia i dają temu szczery wyraz. Inni uciekają przed kartkówkami jak dzieciaki w podstawówce (czasem brakuje tylko, żeby rzucali we mnie śnieżkami przed wejściem). Wszyscy jednakowoż dają mi poczucie przynależności do ich społeczności a to jest chyba ważniejsze niż sowite wypłaty (które od nowego roku mają nie być aż tak sowite - czy to normalne, że wraz ze stażem pracy wypłata maleje?).

Dostaję jednakowoż różne propozycje. Od czasu do czasu przeglądam oferty, w ramach rozrywki, do kawy, czytam sobie najnowszy raport Deloitte o trendach HR na kolejny rok i prowadzę zajęcia z działem kadr dyskutując na pasjonujące tematy związane z zatrudnieniem. I nachodzą mnie takie refleksje:

Mogłabym ubiegać się o pracę w przynajmniej 4 sektorach. 

Jestem człowiekiem renesansu, albo przynajmniej imałam się w życiu różnych zajęć. Moja edukacja obejmuje obszary od literaturoznawstwa, przez język angielski, komunikację społeczną i dziennikarstwo aż do psychologii (wszelkiej). Pracowałam nawet jako inspektor BHP. Mogę robić niemalże wszystko. I tak, jak jestem pewna, że na rozmowie kwalifikacyjnej obroniłabym swoje doświadczenie zawodowe na celujący z plusem, tak papier nie wszystko przyjmie i często wychodzi na to, że nie spełniam kryteriów formalnych.

Doktorat zabrał mi doświadczenie zawodowe.

Mogłabym powiedzieć, że spędziłam 11 lat w jednej robocie, bo już na studiach pracowałam organizując praktyki studenckie i prowadząc gazetę. Potem uczyłam. Ale nikt nie patrzy w ten sposób na studia doktoranckie. Ten dyplom to nowy "magister" XXI wieku i nikt nie wie do końca co kryje się za tym papierem - aspiracje, nadęcie czy jakaś zdolność poznawcza. To supermoc, której pracodawcy się boją. Zamiast patrzeć na Ph.D. jak na coś co ukształtowało moją kreatywność, analityczne myślenie, determinację i inteligencję, dało mi wiedzę ogólną z nowych obszarów albo po prostu utrzymywało umysł w ryzach - doktorat jest postrzegany jako balast, marnotrawstwo czasu, który mogłam była przeznaczyć na pracę choćby sekretarki.

Moje oczekiwania finansowe zależą od państwa propozycji.

Mimo, że rynek pracy się zmienił i to pracownik teraz wybiera sobie pracodawcę - gdy mowa o robocie marzeń nadal pieniądze odgrywają kluczową rolę. Kiedy już pokonasz konkurencję, gdy udowodnisz rekruterom, że nadajesz się na to stanowisko, obłaskawisz sobie panią Jadzię z kadr i masz posadę w kieszeni - pada to niefortunne pytanie o oczekiwania finansowe. Wszystko może się wtedy zmienić. Pokrętna logika każe tym najlepszym z najlepszych, którzy wykosili kontrkandydatów, życzyć sobie niewiele powyżej standardu, najniższą krajową, a jeszcze lepiej nic - bo przecież sama praca to czysta satysfakcja. Zróbmy z tego w ogóle niepłatne praktyki.

Modernizacja serwisu Pracuj.pl

Największy beton polskiego pośrednictwa pracy poszedł z duchem czasu. Portal zaoferował ostatnio kandydatom do pracy parametryzację rekrutacji, w których biorą udział. Po wysłaniu aplikacji dostajemy feedback - jaki procent kandydatów ma takie samo doświadczenie jak my (a jaki większe lub mniejsze), gdzie sytuujemy się w kwestii oczekiwań finansowych, jak nasze wykształcenie wypada na tle pozostałych aplikantów i w końcu gdzie plasujemy się w całej sztafecie. Kiedy widzę, że jestem w środeczku szarego paseczka razem z 33% innych osób a przede mną jest jeszcze 25%-owa czołówka osób, które pracują dłużej, chcą mniej i wiedzą więcej - nie oczekuję telefonu od rekrutera. Choćbym spełniała wszystkie warunki, które stawiają kandydatom na to miejsce - jeśli oferta nie była profilowana pode mnie - nie dostanę tej pracy. Kiedy ją dostanę? Nie wiem... chyba szanse mam podobne jak w totolotku.

Umawiam się więc ze starymi znajomymi na okazjonalne lunch'e i liczę, że kiedy przyjdzie i na mnie pora, któraś z tych przyjaźni okaże się całkiem przydatna. Skoro nawet największe korporacje mają osobną ścieżkę rekrutacji dla osób "z polecenia" - czas raz jeszcze, tak dla rozrywki, przeczytać Great Expectations, albo chociaż urealnić się troszeczkę Balzakiem.

Pozdrawiam,
Olga

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Z punktu widzenia mamy: Białka Tatrzańska - miejsce na urlop z dzieckiem?

Rodzinny wypoczynek w Białce Tatrzańskiej? To chyba jakiś żart. Wybierając to miejsce kierowałam się raczej udogodnieniami w hotelu i dobrą ofertą cenową, niż urokami miejscowości. No, bo kto z Was liczy na urocze i rodzinne chwile w zatłoczonym górskim top ten wakacyjnych wyjazdów? Najgorzej byłoby chyba w samym Zakopanym. Białka Tatrzańska, Poronin i Bukowina Tatrzańska są na drugim miejscu jeśli chodzi o gwar, tłok i brak odpowiedniej infrastruktury urlopowo-dziecięcej. Samo miasto to tak na prawdę wieś biegnąca wzdłuż przelotowej trasy Zakopane-Nowy Targ. Ruch samochodowy jak w dużym mieście, chodnik wąski i tylko z jednej strony. Żadnych barierek - podziwiam rodziców puszczających swoje dzieci solo na takiej trasie. Wędrując z Kaniówki (gdzie mieszkaliśmy) do centrum Białki mija się najpierw enklawę pensjonatów dwugwiazdkowych i typowy polski, wakacyjny relaks. To oczywiście domy typu "U Joanny" czy "Pokoje u Basi" (przy dobrych wiatrach "Pensjonat pod

Siostra i brat, czyli jak nam się poukładały ostatnie dwa miesiące

"Będą jak bliźnięta. Już za rok córka będzie przekonana, że miała brata od zawsze" - powiedziała na którejś wizycie ginekolożka (pewnie na widok mojej niepewnej miny i generalnego zdenerwowania ówczesnym stanem rzeczy). Moja siostra jest ode mnie dużo starsza. Kiedy ona szła do liceum, ja, gówniara, próbowałam śpiewać z playbacku Majkę Jeżowską na akademiach w podstawówce. Nie przyjaźniłyśmy się. Chciałam na siłę szybko dorosnąć, żeby się ze mną zakolegowała. W zasadzie się udało, ale dopiero całkiem niedawno. Wiadomo - mąż, dzieci, praca. Teraz, kiedy mamy jakąś wspólnotę doświadczeń dogadujemy się nawet nieźle. Wcześniej zdecydowanie nie. Dlatego chciałam, by moje dzieci miały więcej ze sobą wspólnego. Mała różnica wieku, którą im z mężem zafundowaliśmy miała temu sprzyjać. I muszę Wam napisać - jest bardzo dobrze! Dzieciaki dogadują się ze sobą świetnie, mimo, że Polka porozumiewa się równoważnikami zdań (z lekką skłonnością ku sienkiewiczowsko-afrykańskiego di

Nie karmię piersią

Karmi się piersią. I już. I kropka. Niekarmienie piersią opatrzone jest współczującymi okrzykami, internetowym poklepywaniem po plecach i grupami wsparcia - bo wiadomo, że skoro piersią nie karmię, to musiało wydarzyć się coś absolutnie strasznego. Nagłówki krzyczą , że w zasadzie nie trzeba mieć wyrzutów sumienia, że to nic złego, albo, że też można poczuć się jak pełnoprawna matka. Deprecjonujące podejście do niekarmienia piersią widać choćby w tych artykułach, które mówią, że od dziś już nie trzeba się tego wstydzić. Ergo - trzeba było (najwyraźniej do wczoraj), wyrzuty sumienia też trzeba było mieć. Wespół oczywiście ze świadomością szkody dla dziecka. Niekarmienie piersią - oblanie społecznego egzaminu z macierzyństwa. Ale zaraz, chwileczkę. Zanim terrorystki laktacyjne zaczną piłować klawiaturę wyjaśnijmy kilka stałych w równaniu tego całego niekarmienia. Przede wszystkim nie twierdzę, że karmienie piersią jest mniej wartościowe. Nie twierdzę też, że karmienie butelką jest l