Przejdź do głównej zawartości

2018

To nie jest post o postanowieniach noworocznych. Choć w blogosferze post-anowienia powinny być na porządku dziennym. To raczej wejście w kolejny rok, restytucja przestrzeni, w której znów mogę i chcę pisać. Trochę odpoczęłam od blogowania i czas już przestać się lenić.

Ostatnich kilka miesięcy spędziłam na paranoi, depresji i problemach zdrowotnych. Teraz został mi po tym tylko kaszel i układ wegetatywny o sile motyla. Przesiedziałam kilka miesięcy na ekstremalnej diecie, wypadła mi połowa włosów, zapuściłam mieszkanie.

Tymczasem dzieci podrosły. Już w piątek mój mały dwulatek (z hakiem) zaczyna swoje dni adaptacyjne w przedszkolu. Blisko czteroletnia córka ma w niedzielę swój pierwszy, baletowy recital. Długi stopniowo się zmniejszają a mąż zapewnia mi coraz więcej spokoju i stabilizacji.


2017 upłynął mi mniej więcej tak, jak podsumowuje to 2017bestnine.com. Patrzyłam jak moje dzieci rosną i rozwijają się. Małymi kroczkami wprowadzałam w domu nowe (albo stare) meble tworząc naszą przestrzeń - rodzinę. Skupiłam się na sobie i wyszło mi to na dobrze - czuję, że zyskałam równowagę między byciem mamą, byciem dla kogoś a byciem dla samej siebie. Byłam na włoskim weselu i patrzyłam w bezkres pięknego, polskiego morza. Ugotowałam chyba każdą istniejącą wersję makaronu, a i tak najbardziej lubię tę z pietruszką i czosnkiem. Wygląda sielankowo, wiem, ale spójrzcie na te ciemne chmury nad Bałtykiem, na to jak mało jest mnie w tym Instagramie (mimo selfików strzelanych dla podkreślenia nowej bluzki czy szminki). Na zewnątrz wygląda to wszystko spójnie i pięknie, zupełnie jak "I'm fine" tudzież "Wszystko w porządku" konwencjonalnie rzucane do dawno niewidzianych znajomych. A pod skórą siedzi to wszystko, co czyni kolejny rok wyjątkowym: trudności, które musimy pokonać, to, że faktycznie stajemy się zupełnie innymi ludźmi, uczymy się iść na kompromisy z rzeczywistością i rok po roku dojrzewamy coraz bardziej.

W 2018 roku nie będę lepsza. Nie potrzebuję Nowego Roku, żeby coś zmienić w swoim życiu. I tak mam wrażenie, że pędzę na oślep bo codziennie coś się zmienia. Marzę o rutynie. Tymczasem jedyna stała w tej chwili to ten cholerny kaszel rano i wieczorem. Nerwowy? Astmatyczny? Alergiczny? Ze smogu? Kto go tam wie? Liczę, że zniknie za jakieś 8 miesięcy po przeprowadzce.

Zaczęłam tego bloga jakoś w okolicach naszej przeprowadzki do Pszczyny i mam wrażenie, że to miejsce odebrało mi wenę na kilka lat. Zniknęło też moje zdrowie i przytomność umysłu. Zanieczyszczenie sięgające blisko 1500/1600% powyżej normy, nieprzychylni sąsiedzi, bury kolor wszechotaczający mnie na każdym kroku - od klatki schodowej po przedszkole - wszystko to sprawia, że nie chcemy tu dłużej mieszkać. Fakt, ze mam 50 km do pracy też nie przekonuje do pozostania na miejscu. Wszyscy mi mówią: "Nie przeprowadzaj się, Pszczyna taka ładna!". Gówno prawda, wcale nie jest ładniejsza niż obskurne dzielnice Sosnowca, w których się wychowałam. Śródmieście Przczyny butwieje tak bardzo, że zasiedlają je głównie ludzie o... niskich standardach estetycznych i ekologicznych. Odrapane ściany budynków, odpadające tynki, stare okna, nieumyte szyby i od wielu miesięcy nie prane firanki - to jest ta wasza piękna Pszczyna? Czy może te czarne dymy z kominów, usmolony od własnego syfu Dom Usług, który niczym bezmyślny smok wydycha trujące opary na całą Pszczynę? W tym brudzie nawet zamek przestaje prezentować się majestatycznie.

To żadna sztuka widzieć piękne posiadłości książęce, aleje parkowe i malownicze mosteczki, kiedy wokół wybucha wiosna. Albo kiedy park pęka w szwach od super modnych food truck's albo innych eko-sreko trendów, które objeżdżają co atrakcyjniejsze, polskie miasteczka. Albo kiedy promienie letniego słońca w piękny, pomarańczowy sposób przebijają się przez korony majestatycznych dębów i lip. A muł i szlam pszczyńskich jezior albo bieda spod regionalnego OPS-u zostają daleko w tyle za strefami parkingowymi.

Wyprowadzamy się więc. Czeka mnie w związku z tym olbrzymi kredyt (który spłacę chyba z prostytucji albo sutenerstwa - whatever works, right?), godziny wertowania magazynów wnętrzarskich i Pitnetrest'u, setki inspiracyjnych wycieczek do Ikei i w końcu urok użerania się z ekpią budowlaną, która przerobi nam dom moich rodziców na piękny, dwurodzinny kompleks, gdzie będziemy wszyscy wiedli sielankowe życie oparte na wzajemnej pomocy i szczęściu (taaa, jasne).

Także, moi drodzy, do roboty!
Pozdrawiam noworocznie,
O.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Z punktu widzenia mamy: Białka Tatrzańska - miejsce na urlop z dzieckiem?

Rodzinny wypoczynek w Białce Tatrzańskiej? To chyba jakiś żart. Wybierając to miejsce kierowałam się raczej udogodnieniami w hotelu i dobrą ofertą cenową, niż urokami miejscowości. No, bo kto z Was liczy na urocze i rodzinne chwile w zatłoczonym górskim top ten wakacyjnych wyjazdów? Najgorzej byłoby chyba w samym Zakopanym. Białka Tatrzańska, Poronin i Bukowina Tatrzańska są na drugim miejscu jeśli chodzi o gwar, tłok i brak odpowiedniej infrastruktury urlopowo-dziecięcej. Samo miasto to tak na prawdę wieś biegnąca wzdłuż przelotowej trasy Zakopane-Nowy Targ. Ruch samochodowy jak w dużym mieście, chodnik wąski i tylko z jednej strony. Żadnych barierek - podziwiam rodziców puszczających swoje dzieci solo na takiej trasie. Wędrując z Kaniówki (gdzie mieszkaliśmy) do centrum Białki mija się najpierw enklawę pensjonatów dwugwiazdkowych i typowy polski, wakacyjny relaks. To oczywiście domy typu "U Joanny" czy "Pokoje u Basi" (przy dobrych wiatrach "Pensjonat pod

Siostra i brat, czyli jak nam się poukładały ostatnie dwa miesiące

"Będą jak bliźnięta. Już za rok córka będzie przekonana, że miała brata od zawsze" - powiedziała na którejś wizycie ginekolożka (pewnie na widok mojej niepewnej miny i generalnego zdenerwowania ówczesnym stanem rzeczy). Moja siostra jest ode mnie dużo starsza. Kiedy ona szła do liceum, ja, gówniara, próbowałam śpiewać z playbacku Majkę Jeżowską na akademiach w podstawówce. Nie przyjaźniłyśmy się. Chciałam na siłę szybko dorosnąć, żeby się ze mną zakolegowała. W zasadzie się udało, ale dopiero całkiem niedawno. Wiadomo - mąż, dzieci, praca. Teraz, kiedy mamy jakąś wspólnotę doświadczeń dogadujemy się nawet nieźle. Wcześniej zdecydowanie nie. Dlatego chciałam, by moje dzieci miały więcej ze sobą wspólnego. Mała różnica wieku, którą im z mężem zafundowaliśmy miała temu sprzyjać. I muszę Wam napisać - jest bardzo dobrze! Dzieciaki dogadują się ze sobą świetnie, mimo, że Polka porozumiewa się równoważnikami zdań (z lekką skłonnością ku sienkiewiczowsko-afrykańskiego di

Nie karmię piersią

Karmi się piersią. I już. I kropka. Niekarmienie piersią opatrzone jest współczującymi okrzykami, internetowym poklepywaniem po plecach i grupami wsparcia - bo wiadomo, że skoro piersią nie karmię, to musiało wydarzyć się coś absolutnie strasznego. Nagłówki krzyczą , że w zasadzie nie trzeba mieć wyrzutów sumienia, że to nic złego, albo, że też można poczuć się jak pełnoprawna matka. Deprecjonujące podejście do niekarmienia piersią widać choćby w tych artykułach, które mówią, że od dziś już nie trzeba się tego wstydzić. Ergo - trzeba było (najwyraźniej do wczoraj), wyrzuty sumienia też trzeba było mieć. Wespół oczywiście ze świadomością szkody dla dziecka. Niekarmienie piersią - oblanie społecznego egzaminu z macierzyństwa. Ale zaraz, chwileczkę. Zanim terrorystki laktacyjne zaczną piłować klawiaturę wyjaśnijmy kilka stałych w równaniu tego całego niekarmienia. Przede wszystkim nie twierdzę, że karmienie piersią jest mniej wartościowe. Nie twierdzę też, że karmienie butelką jest l