Przejdź do głównej zawartości

Wzornictwo kulturowe

Nie mogę się pozbyć wrażenia, że mamy ostatnio wszystko w głębokim... obszarze pozbawionym refleksji. Nie czytamy książek, przelatujemy tylko wzrokiem nagłówki gazet, beznamiętnie uciekamy z pracy do domu, unikamy patrzenia na polską bilbordozę po drodze. Taka narodowa technika wyparcia.

Zastanawiałam się z czego wynika taki antypatriotyzm. Jedni mi mówią, że to oczywiście spiski i teorie frontu antynarodowościowego - że nasze to gówno, a zagraniczne to conajmiej darmowe ecstasy. Podobno wmawia nam się podprogowo nienawiść do tego co polskie (bo to jak z targu, a zagraniczne to "markowe"). No bo jak inaczej wytłumaczyć taki odwrót od autorytetu, alergię na to co odgórne i nazwane jako "lepsze", "dobre"?

A z drugiej strony ta polskość nagle w małym designie kiełkuje. A sam mały design przestaje być taki szczuplutki i zatacza coraz szersze kręgi. Tworzy kulturę targów, wspiera wszystkie wartościowe inicjatywy lokalne, kompletuje rzeczywistość - trochę hipsterską, zgoda, ale jednak bardziej interesującą niż post-peerelowski beton, który ciągle rządzi sceną formalną polskich miast. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że wszystko to rozchodzi się o wzornictwo przemysłowe. Teza jest taka: jeśli przez lata stołki obsadzała skamielina z poprzedniego ustroju, a wygląd naszego kraju ciągle liże rany po wątpliwie twarzowej, gomółkowskiej żółklinie - jak można zwracać się do takiej konstrukcji jak do autorytetu? Wielbić design, który jest emblematem niekompetencji zrodzonej (sic!) z nepotyzmu? A potem w relacji zwrotnej słyszeć tylko, że to brak pokory, brak szacunku dla Polski, zero prawa starszeństwa i ogólnie król wioski jest tobą zawiedziony.

Ta historia zaczyna się więc w czasach, gdy próbowano dookreślić jakie są nasze barwy narodowe. Wiedzieliście (z pewnością tak), że jest ustawa określająca specyficznie wygląd orzełka (teraz jest ten z międzywojnia) i kolory flagi? Problem w tym, że owe kolory są niedrukowalne. Nie ma wzornika w barwach CMYK, które stosuje się w druku. Taka próbka kolorystyczna to tylko kilka cyfr poprzedzonych hashtagiem - każdy grafik wiedziałby jak tego użyć. Powołano specjalną komisję, która miała to zbadać i jakoś dookreślić, ale porzucili pracę (pewnie w akcie bezradności). Zbadano kilka przykładowych flag i okazało się, że w każdym przypadku kolor czerwony nawet nie jest zbliżony do tego określonego ustawą! (Don't even get me started on the white one!). Skoro więc nasze barwy narodowe są niedrukowalne a owa czerwień zbliżona jest lekko do pomarańczu i nie ma wiele wspólnego z "Karminowym westchnieniem" z Dulux'a - jak można przypuszczać, że koszulki narodowe, flagi, kapelusze na Euro i wuwuzele w biało-czerwone paseczki będą designersko pociągające? Jak pałać do wzronictwa narodowego miłością, skoro graficznie nie jest specjalnie dopracowane? Analogicznie - jak kochać znaki drogowe bez odpowiedniego marginesu, ze spontaniczną czcionką - raz szeryfowa, raz bezszeryfowa, raz na zielonym tle, innym razem na seledynowym. Jest takie rondo u nas w Pszczynie - trzy tabliczki wszystkie wskazują w jedną stronę, ale dziwnym trafem każda ma inny kolor i inną czcionkę. A teoretycznie wszystkie niebieskie. Bylejakość wzronictwa przemysłowego jedynie upewnia mnie, że odpowiedzialny za to był jakiś kuzyn sołtysa ze wsi w polsce centralnej, a nie grafik z prawdziwego zdarzenia. Nie dziwi wobec tego tworzenie się frontu pobocznego z dobrym, polskim wzornictwem. Młodzi ludzie robią knajpy, firmy z ciuchami, robią gadżety turystyczne i projektują przestrzeń - nagle okazuje się, że można estetycznie, nawet w lekkiej kolaboracji ze skandynawską pastelozą, z nowoczesnym "designem". I nie zawsze jest hipstersko.

Jeśli widać jak na dłoni, że dobre wzornictwo jest, istnieje, ma się dobrze i zwyczajnie DZIAŁA, to ciężko odwrócić się od tej zmiany ku wystandaryzowanym normom naszych rodziców czy dziadków. Niechęć do autorytetu we wzornictwie przemysłowym wynika z tego, że ten jest nieco skostniały, nie dopuszcza do głosu nowych tożsamości, nie jest odpowiedzią na przemiany społeczne i nie współgra z kolorami tego sezonu: rose quarz i serenity blue.

Instytut Pantone opracował na 2016 te dwie właśnie barwy: majtkowy róż i rozmyty błękit. Nie ma to specjalnie związku z żółtymi starami z PRL-u, z orchą na klatkach schodowych większości polskich bloków, z podłą zielenią znaków drogowych (coś między zgniłą trawą a choinką zapachową do samochodu). A te - jak wiadomo - podlegają imperatywom w stylu "stare bo dobre". Jest jednak różnica między stary a vintage. Tak samo jak owo serenity nie pojawia się totalnie od czapy - spokój barw warunkuje społeczną potrzebę spokoju w czasach wysoko dynamicznych. Przywodzi nam na myśl te skandynawskie okna bez zasłon, gdzie w środku wszystko właśnie serenity blue i nikt nie obawia się, że obcy zajrzą ci do domu. Wielość jest tam w standardzie - a design użytkowy stara się wtopić w multikulurowość i zwyczajnie "nie przeszkadzać". U nas tak nie ma. Dlatego u nas nie ma autorytetów. Bo dlaczego ktoś miałby posiadać wiedzę o jednej, obowiązującej narracji dla takiej wielości tożsamości? Autorytet jest zwyczajnie nie na miejscu - nie jest narracją 3-cioosobową wszechwiedzącą. Nie bywa bezstronny i ostatnio bywa zawsze jedną ze stron, a nie władzą nad duszami. To taki odwieczny spór o szkiełko i oko.

Co innego zawód trendsettera albo influencer - to już jest psychologia społeczna i metody manipulacji tłumem, a nie przejaw tendencji społecznej. Wbrew pozorom trendsetter to nie są trendy. Trend - analogicznie do autorytetu - kiedyś może był nadrzędny nad pragmatyką życia codziennego, ale obecnie jest odwrotnie - karmi go ulica. Dlatego zamiast jednej kolekcji na sezon obecnie mamy kilkanaście pokazów jednej tylko marki. Trend nie nadąża.

Jest jeszcze oczywiście wątek konieczności autorytetu, tego, że wiedza musi mieć legitymizację. Że potrzebujemy tego zakotwiczenia w autorytecie - ale to tylko autorytet salonowy. Zjawisko z XVII wieku, kiedy to mieszczańska klasa średnia potrzebowała potwierdzenia własnych gustów. Promieniuje to obecnie na przestrzeń uniwersytetu. Wiedza jest takim salonem. A nabardziej przystępna forma autorytetu jest kojarzona z książką - literatura przecież jest pisana "specjalnie dla mnie" i "z myślą o tej właśnie chwili". Nie mowa tu jedynie o moim ulubionym egzemplum prozy... życia (Paolo C.), ale o każdej literaturze wielkiej - kiedy kibicujemy Kmicicowi, jak wycina w pień wroga, albo kurwujemy na Izabelę, że nie kocha tego Wokulskiego. Uwłaczające (jak mawia autorytet) intelektualnie pogrążenie się w lekturze sprawia, że książki są nasze. Dokładnie takie, jak my chcemy, żeby były. Literatura ma taką magiczną moc, że da się ją przypasować do tych wielości rzeczywistości, które ma reprezentować. Każdy przecież ma swoją niszę książkową. To jest taka wiedza podprogowa, która każe nam traktować książki jako źródło doświadczenia pozytywnego (a najlepiej jeszcze naszego doświadczenia). Stąd naiwne przekonanie, że czytający (a najlepiej jeszcze czytający dużo) nas rozumieją i funkcjonują w naszym kodzie kulturowym. Taki autorytet pozorny.

Zobaczcie ile tego: autorytet salonowy, autorytet pozorny, dyżurny autorytet (taki jak eksperci od żywienia w Dzień Dobry TVN) i wszechobecny aturytetowstręt. Co wybieracie?

*
Tekst powstał w oparciu o Jak przestałem kochać design Marcina Wichy i Dobrze się myśli literaturą  Ryszarda Koziołka. Szczerze polecam obie te książki!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Z punktu widzenia mamy: Białka Tatrzańska - miejsce na urlop z dzieckiem?

Rodzinny wypoczynek w Białce Tatrzańskiej? To chyba jakiś żart. Wybierając to miejsce kierowałam się raczej udogodnieniami w hotelu i dobrą ofertą cenową, niż urokami miejscowości. No, bo kto z Was liczy na urocze i rodzinne chwile w zatłoczonym górskim top ten wakacyjnych wyjazdów? Najgorzej byłoby chyba w samym Zakopanym. Białka Tatrzańska, Poronin i Bukowina Tatrzańska są na drugim miejscu jeśli chodzi o gwar, tłok i brak odpowiedniej infrastruktury urlopowo-dziecięcej. Samo miasto to tak na prawdę wieś biegnąca wzdłuż przelotowej trasy Zakopane-Nowy Targ. Ruch samochodowy jak w dużym mieście, chodnik wąski i tylko z jednej strony. Żadnych barierek - podziwiam rodziców puszczających swoje dzieci solo na takiej trasie. Wędrując z Kaniówki (gdzie mieszkaliśmy) do centrum Białki mija się najpierw enklawę pensjonatów dwugwiazdkowych i typowy polski, wakacyjny relaks. To oczywiście domy typu "U Joanny" czy "Pokoje u Basi" (przy dobrych wiatrach "Pensjonat pod

Siostra i brat, czyli jak nam się poukładały ostatnie dwa miesiące

"Będą jak bliźnięta. Już za rok córka będzie przekonana, że miała brata od zawsze" - powiedziała na którejś wizycie ginekolożka (pewnie na widok mojej niepewnej miny i generalnego zdenerwowania ówczesnym stanem rzeczy). Moja siostra jest ode mnie dużo starsza. Kiedy ona szła do liceum, ja, gówniara, próbowałam śpiewać z playbacku Majkę Jeżowską na akademiach w podstawówce. Nie przyjaźniłyśmy się. Chciałam na siłę szybko dorosnąć, żeby się ze mną zakolegowała. W zasadzie się udało, ale dopiero całkiem niedawno. Wiadomo - mąż, dzieci, praca. Teraz, kiedy mamy jakąś wspólnotę doświadczeń dogadujemy się nawet nieźle. Wcześniej zdecydowanie nie. Dlatego chciałam, by moje dzieci miały więcej ze sobą wspólnego. Mała różnica wieku, którą im z mężem zafundowaliśmy miała temu sprzyjać. I muszę Wam napisać - jest bardzo dobrze! Dzieciaki dogadują się ze sobą świetnie, mimo, że Polka porozumiewa się równoważnikami zdań (z lekką skłonnością ku sienkiewiczowsko-afrykańskiego di

Nie karmię piersią

Karmi się piersią. I już. I kropka. Niekarmienie piersią opatrzone jest współczującymi okrzykami, internetowym poklepywaniem po plecach i grupami wsparcia - bo wiadomo, że skoro piersią nie karmię, to musiało wydarzyć się coś absolutnie strasznego. Nagłówki krzyczą , że w zasadzie nie trzeba mieć wyrzutów sumienia, że to nic złego, albo, że też można poczuć się jak pełnoprawna matka. Deprecjonujące podejście do niekarmienia piersią widać choćby w tych artykułach, które mówią, że od dziś już nie trzeba się tego wstydzić. Ergo - trzeba było (najwyraźniej do wczoraj), wyrzuty sumienia też trzeba było mieć. Wespół oczywiście ze świadomością szkody dla dziecka. Niekarmienie piersią - oblanie społecznego egzaminu z macierzyństwa. Ale zaraz, chwileczkę. Zanim terrorystki laktacyjne zaczną piłować klawiaturę wyjaśnijmy kilka stałych w równaniu tego całego niekarmienia. Przede wszystkim nie twierdzę, że karmienie piersią jest mniej wartościowe. Nie twierdzę też, że karmienie butelką jest l