Przejdź do głównej zawartości

Żłobek - sposoby na adaptację półtoraroczniaka

Myślałam, żeby doczekać do końca miesiąca i napisać jakiś obiektywny post o adaptacji Poli w żłobku, ale kurczę, emocje gorące, nie stygną. O jakiej adaptacji w ogóle miałabym mówić, skoro po tygodniu uziemił nas katar na kolejny tydzień a jeszcze kolejny chodzimy w kratkę - bo tak?

Placówka na pierwszy rzut oka wydawała się super. Miejsce nadal uważam za super dostosowane do dzieciaków i ich potrzeb, ale mam kilka krytycznych uwag. Jeśli wygłoszę je na wrześniowym zebraniu rodziców stanę się pełnoetatową malkontentką i matką-zołzą Pszczyńskich deptaków parkowych.

Przede wszystkim nie rozumiem, jak to możliwe, że cała placówka nie ma ani jednego pracownika kierunkowego. Takiego, który zna się na edukacji przedszkolnej, jest psychologiem albo pedagogiem dziecięcym?

Pedagogika ogólna, którą szczyci się co druga opiekunka jest super, ale cały żłobek powinien mieć zarządzającą osobę z większą wiedzą, która ustala zasady zgodnie z psychologią rozwojową dzieci - przynajmniej. Piszę "co druga" opiekunka, bo niestety pozostałe panie ze żłobka mają jedynie staż "opiekunki" - co absolutnie nie umniejsza ich zaangażowania i pracy, którą wykonują. Niemniej jednak nie mają one pojęcia o procedurach żłobkowych, o rutynie sanitarno-higienicznej, która np. w żłobkach państwowych jest podstawową kompetencją pań opiekunek.

Przez swoje braki w wiedzy opiekunki w Troskliwych Misiach działają bardzo intuicyjnie - często się sprawdza, ale często też na sali panuje chaos.

Przyprowadziłam dziś Polkę do żłobka. Wychodzimy z auta - mała w ryk, że nie i ona nie pójdzie. Przekonuję ją, że na pewno będzie mogła rysować, w zasadzie zgadza się iść dalej, ale ostatecznie niosę ją do żłobka wtuloną w moją szyję. Słyszę, że zaczyna chlipać.

Sytuacja nasza jest bardzo komfortowa - Pola nie musi chodzić do żłobka. Nie musi więc zostawać tam codziennie i nie musi rozumieć, że to miejsce stanowić ma o jej rozwoju i edukacji.

Bardzo jednak chcę, żeby malutka uczyła się samodzielności, umiała funkcjonować beze mnie w pobliżu i uczyła się nowych rzeczy w grupie. Dlatego właśnie szkicuję jej pozytywną atmosferę żłobka, w którą jej dziecięca wyobraźnia już, już wchodzi. Kiedy widzi panią - znów puszczają jej wodospady, pojawia się podkówka i najszczersze, pełne wyrzutu spojrzenie małych, 1,5 rocznych oczek. Z rozchylonych płaczem usteczek pada "mama, nie" - cichutkie, przerywane połykanymi łzami. Widok rozczulający i zmiękczający serce mamy, zdecydowanie. Mimo to byłabym skora ją tam zostawić, poczekać chwilę, aż zajmie się zabawką i ruszy do zabawy z innymi dziećmi.

Problem w tym, że to archaiczne metody separowania dzieci. Udowodnić maluchowi, że płaczem nic nie wymusi, że mimo smutku musi w tym żłobku zostać. Zostawiać dziecko w placówce codziennie, żeby zrozumiało rutynę i konieczność. 

Ok, niektóre mamy muszą iść do pracy i nie mają wyboru, ale ja mam i nie zgadzam się na te starodawne metody oparte na frustracji i niezrozumieniu. Bo półtoraroczne dziecko nie jest w stanie tego zrozumieć, to zbyt abstrakcyjne.

Wyobraźmy sobie, że musimy pokazać to wszystko w formie kalamburu - bez słów, jedynie gestami. Odbiorcą jest mały człowieczek, który nie zna połowy kontekstów. Jaka jest szansa, że zgadnie hasło? Tak trudno jest 1,5 rocznemu dziecku zrozumieć proces separacji od matki/opiekuna. 

Robienie tego na siłę prowadzi do odwrotnych skutków: niechęć do placówki, przekora, zahamowanie w eksploracji własnej samodzielności. Do tego żal do rodzica, utrata nabytej już samodzielności i lęk separacyjny - czyli dziecko, które uczepione jest matczynej nogi 24/7. Co z tego, że po dwóch tygodniach bobas pokornie pójdzie do żłobka z nosem na kwintę - to efekt brutalnej tresury.

Są inne sposoby, by oswoić dziecko z placówką opiekuńczą. Trwają dłużej i wymagają cierpliwości, ale pomagają zarówno maluchowi, jak i rodzicom.

Kluczowe jest wytworzenie w dziecku poczucia bezpieczeństwa i komfortu. Jeśli będzie czuło się dobrze, swobodnie, zaopiekowane - zostanie chętnie. Jeśli zostaną spełnione jego wszystkie potrzeby - nie będzie płakać za mamą, która rozumie je bez słów. Strasznie ciężko to osiągnąć, ale można spróbować.

Wspólne przygotowanie wyprawki żłobkowej - włączenie dziecka w przygotowanie to bardzo dobry pomysł. Niech samo zdecyduje, który kocyk będzie w żłobku, jaką poduszeczkę będzie miało, jaki śliniaczek. Przedmioty domowe dodadzą miejscu przyjaznego kolorytu. Podobnie ulubiona przytulanka - lek na całe zło.

Na przekór zasadom - żłobek nie powinien wymagać, że dziecko dostosuje się do pory karmienia czy drzemek. To jego potrzeby mają determinować zachowanie opiekunek. Można stopniowo przesuwać pory posiłków (o kwadrans) i drzemek - po miesiącu unormują się i zsynchronizują u wszystkich dzieci. Będzie to jednocześnie najtrudniejszy miesiąc w życiu opiekunek, ale to ich praca i do najłatwiejszych nie należy. Podobnie negatywnie działa presja żłobkowa by koniecznie był śliniak przy jedzeniu itp. - dzieci mają różne przyzwyczajenia i nie powinny być zmuszane do innych zachowań. Jeśli maluch je w domu bez śliniaczka mama musi być tego świadoma i wypakuje mu szafkę zapasowymi ciuszkami.

Mama na zawołanie - w okresie adaptacyjnym powinna być możliwość aktywnego uczestnictwa rodziców w zajęciach żłobkowych. Mama oswaja przestrzeń i stopniowo się z niej wycofuje. Najpierw wychodzi po godzinie, potem po pół, po kwadransie, w końcu zostawia dziecko i nie wchodzi już na salę. To ułatwiłoby proces asymilacji. Separowanie, o którym pisałam na początku, być może krótsze - nie przynosi długotrwale dobrych efektów.

Nie zostawiamy w żłobku dziecka płaczącego - rozstanie z mamą będzie kojarzyło się negatywnie, podobnie całe miejsce. Jeśli maluch nie jest w stanie się uspokoić weźmy go na krótki spacer dookoła żłobka i spróbujmy po chwili. Nadal nie? Trudno, wróćcie do domu i spróbujcie kolejnego dnia. Warto całkowicie zmienić temat i odsunąć od dziecka myśl o żłobku jak najdalej. Dziś np., kiedy Pola zaczęła płakać zaczęłam pytać ją o kredki, o rysowanie, czy chce się z dziećmi bawić, skakać z piłeczkami, a może właśnie rysować. Szybko przekonała się do tej rozrywki i sama pomaszerowała w stronę budynku. Mały sukces, bo nie wspominałam o żłobku, że "będzie fajnie", "mama wróci" (ergo: nie będzie mnie). I to kolejna  sztuczka: nie używamy słów kojarzonych z odejściem - kiedy wychodzimy z domu np. do sklepu, na spotkanie i dziecko zostaje z innym opiekunem często mówimy "Mamusia wróci", "Mama idzie do sklepu" itp. 1,5 roczny szkrab rozpoznaje te konstrukcje i nic dziwnego, że wybucha płaczem. Warto wypracować kilka fraz, które będą pojawiać się tylko w związku ze żłobkiem, np.: "Teraz idź pobawić się z dziećmi", "Zobaczymy się później", "Przyjdę po Ciebie po obiadku", "Pola idzie do dzieci". Nie dodawajmy już, że mama idzie do pracy albo na zakupy; to niepotrzebny komunikat, który rozbija uwagę malucha - chcemy zogniskować ją przecież na pozytywnych aspektach dnia.

Zróbmy ze żłobka wydarzenie - przy odbieraniu dziecka poświęćmy więcej czasu jemy, pytajmy czy zjadło obiadek, czy śpiewało piosenki itp. zamiast naskakiwać na opiekunkę pytając ile tej kluski zjadło i dlaczego bucik nie zawiązany - to można zrobić za 10 minut. Ubieranie malca trwa, na wszystko jest czas. W domu można zachęcać dziecko do żłobka mówiąc, że opowiemy tacie o żłobku, jak wróci z pracy itp.

Przeciwdziałanie fali - najgorsze w żłobku są płaczące dzieci. To na serio działa jak fala. Nawet największe słoneczko wybucha widząc inne zatroskane twarze. Pola ma teraz misję: chce pocieszać dzieci, przytulać płaczące. Rozczulająco daje buziaka i pyta "Juś?" - jak ja, kiedy całuję jej bolące kolano i pytam "Już nie boli?". Widząc inne dzieci buczące ze smutku moja Pola wdraża plan naprawczy i już nie przyłącza się do fali. Nauczyła się tego zachęcana do empatii względem swoich zabawek, kota i nas-rodziców. Można też posłać dziecko do żłobka miesiąc później, kiedy większość już się przyzwyczai i nie będzie ryczeć - nasze dziecko też nie powinno.

Tyle mądrości matki Polki. Przechodząc koło tablicy ogłoszeń mam ochotę zerwać wytyczne mówiące o tym, że zostawia się tam dziecko by wypłakało się do skutku. Mam ochotę zapisać kadrę na kurs doszkalający albo samej wyłożyć im podstawy psychologi rozwojowej i wychowawczej. No i przede wszystkim mam ochotę zabrać stamtąd Polkę. Stosuję własne metody - raz jest super, innym razem horror. Sama znoszę to chyba gorzej niż Pola - więcej przecież rozumiem. Dziś np. oddałam walkowerem całe zostawianie dziecka w żłobku, wpakowałam ją do samochodu i razem pojechałyśmy na zakupy. Po powrocie do domu znów chciała iść do dzieci. No trudno, pójdzie jutro. Zrobię to wcześniej, kiedy nie będzie marudna przed drzemką, odbiorę ją też szybciej, żeby czuła się tam dobrze i komfortowo.

Dodam jeszcze tylko, że zgodnie z moimi wcześniejszymi obawami posiłki mają się tam najgorzej. Polka, wymagająca dużo uwagi i cierpliwości przy karmieniu, zjada niewiele. Przychodzi do żłobka o 9:00. W domu je śniadanie o 7:00. Kolejny posiłek proponują jej ok 12:00 - nie zjada go, bo wokół panuje za duży harmider. Dzieci kładą się spać, odbieram ją ok 13:30/14:00. Już kilka razy zdarzyło się, że odbierałam ją głodną, bez obiadu, bo "wywaliła jedzenie na podłogę", albo "nie chciała jeść". No sorry, ale nie ma takiej opcji, żeby nie nakarmić dzieciaka przez 7 godzin. Po to jest tam 5 pań, żeby siedzieć z nią po posiłku, czytać bajeczkę i spokojnie karmić, do skutku. A potem albo uśpić, albo bawić się dalej. Po mojej ostatniej interwencji wczoraj zadbano, by zjadła choć drugie danie. Lepiej. Panie się starają i liczę, że do końca miesiąca będzie jakoś klarowniej, lepiej i... mądrzej w tym żłobku. Bo w obliczu niekonsekwencji pań (i innych rodziców) cała moja mądrość życiowa dotycząca adaptacji dziecka w placówce opiekuńczej - jest (kolokwialnie rzecz ujmując) do wywalenia (czy też bardziej dosadnie).

Pozdrawiam,
Olga

Komentarze

  1. Z ciekawosci-jak wyobraza sobie pani dostosowanie sie zlobka do dziecka odnosnie jedzenia i spania gdzie dzieciakow jest np. 15-20i kazdy by chcial jesc,spac o innej godzinie? Nawet jesli dochodzi dziecko to moze jednak warto aby sie dostosowalo do pozostalych, a nie na odwrot? Nie wyobrazam sobie aby dwie opiekunki na 20 dzieci mialy sie dzielic - jedna bierze jedno nowe bo ma inny rytm dnia, druga pozostale. To jest z lekka absurdalne;) Pomijam,ze np. pora obiadowa musi byc stala (np. odpowiednia temp. jedzenia itd.) Sama jestem mama i wiem z czym to sie je dlatego corka jest jeszcze ze mna w domu,a ja jej nie ciagne do zlobka. Planuje ok. 1,5-2lat dawac ja na 2-4h aby byla z dzieciakami,ktore zreszta uwielbia. Zapoznalam sie rowniez z rytmem dnia w zlobkach i w domu bede dziecko dostosowywac do zycia w zlobku.
    Zgodze sie jednak w kwestii wysztalcenia. Nie docenia sie pan po opiekunczo-wychowawczej itd. tylko laduje jeszcze tansza sile robocza w postaci pedagogow z inna odlegla specjalnoscia, panie po jakis dziwnych kursach,ktore raczej powinny byc uzupelnieniem pedagogiki, a nie podstawa do zatrudniania w tego typu miejscach lub kompletnie osoby bez wysztalcenia ale z papierem, ze sasiadce dziecko pilnowaly. Zreszta kiedys uslyszalam, ze co z tego, ze nie ma lic lub mgr. Kocha dzieci. Czyli wynika z tego, ze osoba ktora poswiecila troche czasu na ksztalcenie tych dzieci nie kocha?;) Jednakwole pania nr dwa w tego typu placowkach. Jest dla mnie bardziej wiarygodna niz osoba, ktora niby te dzieci kocha ale nie ma ochoty na nauke.

    Pozdrawiam
    M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. M - dla mnie absurdalne jest przymuszanie dzieci do jedzenia o jednej porze. Jeśli dziecko chce spać - nie jeść - należy je położyć, a nie karmić. Może spokojnie zjeść podgrzany obiad podczas drzemki innych dzieci (i odwrotnie). Tak, jak napisałam - można przesuwać pory posiłków i snu co 15 minut, tak by po pewnym czasie faktycznie nastąpiła synchronizacja. To nie jest aż tak trudne, jak się wydaje. Przede wszystkim na 1 opiekunkę przypada max. 8 dzieci, więc u Poli powinno ich być ze 2 (są 4). Dzieci, które nie chcą w danej chwili jeść/spać bawią się zabawkami lub leżakują bez snu - jeśli chcą i potrafią.

      Super pomysłem jest dostosowanie rytmu dziecka do procedur żłobkowych wcześniej, ale u nas to zwyczajnie nie możliwe. Żłobek przewiduje 1 drzemkę ok 1,5h dziennie, podczas gdy Pola jest tak aktywnym dzieckiem, że potrzebuje tych drzemek dwie po 2-3 godzin! Nie jest łatwo z trybem żłobkowym, malutka jest zwyczajnie padnięta po powrocie do domu (w żłobku nie śpi). Odbija się to na naszych nocach. Przyzwyczajanie nic nie da, ona ma inne potrzeby.

      A najbardziej irytuje mnie podejście pań opiekunek, które każą odbierać ją po obiedzie (12:30), jeśli dziecko nie śpi w żłobku bo cyt.: "One mają w tym czasie inne zajęcia niż siedzieć z jednym czy dwójką dzieci!". Jeśli oddaję Polę do placówki ok 9:30 idiotycznym jest chodzenie po nią po 3 godzinach bo niestety nie zdążę ani popracować, ani ogarnąć domu, ani odpocząć. Nie mogę też zaprowadzić jej wcześniej, bo Pola je śniadanie (ja też).

      Co do edukacji, cóż... w przyszły piątek zebranie rodziców, zobaczymy co zmieniła moja ostatnia rozmowa i czy kolejna okaże się konieczna.

      Pozdrawiam,
      M.

      Usuń
  2. Kurczę, dlatego ja nie za bardzo instytucję żłobka w ogóle lubię. Szczerze mówiąc, jakbym poczytała takie wytyczne i usłyszała takie teksty od tych "pań" to bym zwiewała gdzie pieprz rośnie z dzieckiem pod pachą:(

    OdpowiedzUsuń
  3. A może jakiś mniejszym, bardziej nastawiony na indywidualne potrzeby klub malucha???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem Ci, że klubiki malucha są chyba najgorsze, bo w ogóle nie muszą spełniać norm żłobkowych. Żłobek przynajmniej lokalowo i sanitarnie ma jakieś "must have" - teściowa z sanepidu, wiadomo ;) A nasz i tak jest dość małą placówką - 15 dzieci, 4 opiekunki. Wolałabym państwowy żłobek, ale za późno się zorientowaliśmy. Teraz, jeśli się Pola "rozchodzi" z innymi dziećmi bez sensu byłoby jej zmieniać otoczenie na nowe. Zastanawiamy się cały czas czy to dobre miejsce, ale jeden miesiąc (i to w kratkę chodzony) to za mało na jakąś decyzję. Myślę, że przed urodzeniem drugiego maluszka będziemy już pewni, co robimy.

      Usuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz.

Popularne posty z tego bloga

Z punktu widzenia mamy: Białka Tatrzańska - miejsce na urlop z dzieckiem?

Rodzinny wypoczynek w Białce Tatrzańskiej? To chyba jakiś żart. Wybierając to miejsce kierowałam się raczej udogodnieniami w hotelu i dobrą ofertą cenową, niż urokami miejscowości. No, bo kto z Was liczy na urocze i rodzinne chwile w zatłoczonym górskim top ten wakacyjnych wyjazdów? Najgorzej byłoby chyba w samym Zakopanym. Białka Tatrzańska, Poronin i Bukowina Tatrzańska są na drugim miejscu jeśli chodzi o gwar, tłok i brak odpowiedniej infrastruktury urlopowo-dziecięcej. Samo miasto to tak na prawdę wieś biegnąca wzdłuż przelotowej trasy Zakopane-Nowy Targ. Ruch samochodowy jak w dużym mieście, chodnik wąski i tylko z jednej strony. Żadnych barierek - podziwiam rodziców puszczających swoje dzieci solo na takiej trasie. Wędrując z Kaniówki (gdzie mieszkaliśmy) do centrum Białki mija się najpierw enklawę pensjonatów dwugwiazdkowych i typowy polski, wakacyjny relaks. To oczywiście domy typu "U Joanny" czy "Pokoje u Basi" (przy dobrych wiatrach "Pensjonat pod

Siostra i brat, czyli jak nam się poukładały ostatnie dwa miesiące

"Będą jak bliźnięta. Już za rok córka będzie przekonana, że miała brata od zawsze" - powiedziała na którejś wizycie ginekolożka (pewnie na widok mojej niepewnej miny i generalnego zdenerwowania ówczesnym stanem rzeczy). Moja siostra jest ode mnie dużo starsza. Kiedy ona szła do liceum, ja, gówniara, próbowałam śpiewać z playbacku Majkę Jeżowską na akademiach w podstawówce. Nie przyjaźniłyśmy się. Chciałam na siłę szybko dorosnąć, żeby się ze mną zakolegowała. W zasadzie się udało, ale dopiero całkiem niedawno. Wiadomo - mąż, dzieci, praca. Teraz, kiedy mamy jakąś wspólnotę doświadczeń dogadujemy się nawet nieźle. Wcześniej zdecydowanie nie. Dlatego chciałam, by moje dzieci miały więcej ze sobą wspólnego. Mała różnica wieku, którą im z mężem zafundowaliśmy miała temu sprzyjać. I muszę Wam napisać - jest bardzo dobrze! Dzieciaki dogadują się ze sobą świetnie, mimo, że Polka porozumiewa się równoważnikami zdań (z lekką skłonnością ku sienkiewiczowsko-afrykańskiego di

Nie karmię piersią

Karmi się piersią. I już. I kropka. Niekarmienie piersią opatrzone jest współczującymi okrzykami, internetowym poklepywaniem po plecach i grupami wsparcia - bo wiadomo, że skoro piersią nie karmię, to musiało wydarzyć się coś absolutnie strasznego. Nagłówki krzyczą , że w zasadzie nie trzeba mieć wyrzutów sumienia, że to nic złego, albo, że też można poczuć się jak pełnoprawna matka. Deprecjonujące podejście do niekarmienia piersią widać choćby w tych artykułach, które mówią, że od dziś już nie trzeba się tego wstydzić. Ergo - trzeba było (najwyraźniej do wczoraj), wyrzuty sumienia też trzeba było mieć. Wespół oczywiście ze świadomością szkody dla dziecka. Niekarmienie piersią - oblanie społecznego egzaminu z macierzyństwa. Ale zaraz, chwileczkę. Zanim terrorystki laktacyjne zaczną piłować klawiaturę wyjaśnijmy kilka stałych w równaniu tego całego niekarmienia. Przede wszystkim nie twierdzę, że karmienie piersią jest mniej wartościowe. Nie twierdzę też, że karmienie butelką jest l