Przejdź do głównej zawartości

Plan na 2017

Postanowienia noworoczne mają to do siebie, że zawsze upycha się je gdzieś między idealnym a realnym. Z jednej strony - chciałabym raz w tygodniu na siłownię (i to najlepiej od 1-go stycznia już zaraz, natychmiast), a zamiast tego mamy 15-go i dopiero zabieram się za usystematyzowanie własnych myśli. O wpół do pierwszej kolejnego dnia!

Wydzieranie resztek sensownych zdań z objęć Morfeusza nie wydaję się stylistycznie dobrym pomysłem, ale jak nie teraz, to kiedy? Kiedy? - się pytam, skoro dwoję się i troję, żeby być jednocześnie w pracy i w domu, na uczelni i w sklepie, u kosmetyczki, na kawie z koleżanką i w tym samym czasie porządnie się wyspać?

Tu nie chodzi już nawet o słynne rozciągnięcie doby albo zmieniacz czasu Hermiony Granger, ale o współistnienie w światach równoległych. Macierzyństwo - poziom fizyki i zaginania czasoprzestrzeni, któremu nawet mój-ulubiony-ostatnio Feynman by nie sprostał!

Mam tylko jedno postanowienie noworoczne. Pewnie nie uda się w 100%, ale będę bardzo zadowolona, jeśli będzie mi towarzyszyć jak cień przez cały 2017 i dalej. Nie, nie chodzi o siłownię, czytanie książek, czas dla siebie, work-life balance czy słynne ostatnio hygge. Generowanie niezliczonej ilości noworocznych postanowień to nic więcej jak rozproszenie odpowiedzialności. Bo iluż rzeczach musimy pamiętać! O obietnicy pięknej sylwetki do lata, o oszczędnościach, o lepszych relacjach z bliskimi, o nieprzeklinaniu, o odkładanych na później sprawach, o podróżach - takie jest chyba the best off noworocznej listy radości. A ja wszystko to spróbuję zawszeć w jednym tylko postanowieniu: nie mieć wyrzutów sumienia.

Źródło: startamomblog. Artykuł też ciekawy, można zerknąć. Rozszerza mój tekst o to jak zadbać o siebie bez wyrzutów sumienia. To też bardzo ważne, ale liczę, że u mnie przjdzie to jako naturalna konsekwencja planu 2017.
Wyrzuty sumienia zżerają mnie od środka, niczym Bardzo Głodna Gąsienica. Przeżerają się codziennie przez późne powroty do domu, darcie się na męża i dzieci, przez kompulsywne objadanie się, przez zmęczenie i nieefektywność na studiach. Teoretycznie, żeby jakoś ten stan doprowadzić do dobrostanu wymagałoby to wielkich manewrów - w grafiku, w całym moim światopoglądzie, w motywacji i organizacji życia. A tymczasem ja mówię nie tylu zmianom, bo to po prostu nie ma jak się udać. Gdyby można było z dnia na dzień zostać charakterologicznie inną osobą to oczywiście, że byłoby nam prościej. Ale my siedzimy w swoich zacietrzewieniach jak emeryt w kolejce do Lotto i liczymy, że wystarczy mocne postanowienie poprawy by wszystko co złe zmieniło się w superlatywy.

To trochę jak z odchudzaniem - nie da się nagle przejść na dietę i odmówić sobie wszystkiego. Trzeba to robić stopniowo, racjonalizując i zwiększając intensywność takiego wyzwania. Podobnie jest z tymi postanowieniami noworocznymi. Nie można rzucić się na 20 - wystarczy jedno, ale dobre. W moim przypadku: "test dobrej osoby" powinien wystarczyć.

Jak bym się poczuła, gdybym miała 3 (niespełna) lata a sfrustrowana matka wymagałaby ode mnie czegoś niemożliwego?
Jak bym się poczuła, gdyby po całej dniówce przy dzieciach mąż zaszczycił mnie tylko komentarzem, że on i tak zrobi to lepiej?
Jak bym się poczuła, gdyby moja nauczycielka angielskiego nie zaproponowała mi odrobienia odwołanej lekcji?

Nagle okaże się, że tak, poczułabym się przytłoczona, gdybym miała 3 lata i musiała na cito poogarniać swoje emocje, bo matka jest zirytowana. Poczułabym się też jak bezużyteczna i niedoceniona, nic niewarta kura domowa, która nawet z prostymi rzeczami sobie nie razi.

A z drugiej strony, jako pracownik dużej korporacji jakoś zabiłabym tę godzinkę zwolnioną przez angielski. Może nawet wsunęłabym drugie śniadanie w tym czasie!

Nie mieć wyrzutów sumienia znaczy więc: postępować tak, żeby potem nie było mi głupio. Żebym nie musiała kompensować dzieciom mojej nieobecności albo złego menadżerowania w domu. Żebym potrafiła zrównoważyć zaangażowanie w pracę i w dom - bo nikomu nie stanie się krzywda od niedoboru gorliwości pracownika, a brak matki przekłada się już na słowa trzylatki: "Nie idź do pracy mamo, ja nie muszę jeść" (powiedziane oczywiście po obfitym śniadaniu!).

Empatia działa cuda. Pozwala nam nie krzyczeć na własne dziecko, choć nerwy są już na postronkach. Pomaga też nie zapadać się w pracę i nadgodziny i bez wyrzutów sumienia wracać do domu o przyzwoitej porze. A męża będę dzięki też udaje się bardziej i lepiej kochać.

Mimo, że to najtrudniejsze noworoczne postanowienie, jakie przyszło mi do głowy - mam nadzieję, że z dnia na dzień będzie się robiło coraz lżejsze.

Pozdrawiam,
O.

Źródło: Pinterest. Handpicked ;)

Komentarze

  1. Piękne postanowienie, ale bardzo trudne. Stawiasz sobie wysoko poprzeczkę.
    Ja zrobiłam zamierzenia na ten rok. Pierwsze z nich brzmi: "wykorzystywać szanse, nie marnować okazji".

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz.

Popularne posty z tego bloga

Z punktu widzenia mamy: Białka Tatrzańska - miejsce na urlop z dzieckiem?

Rodzinny wypoczynek w Białce Tatrzańskiej? To chyba jakiś żart. Wybierając to miejsce kierowałam się raczej udogodnieniami w hotelu i dobrą ofertą cenową, niż urokami miejscowości. No, bo kto z Was liczy na urocze i rodzinne chwile w zatłoczonym górskim top ten wakacyjnych wyjazdów? Najgorzej byłoby chyba w samym Zakopanym. Białka Tatrzańska, Poronin i Bukowina Tatrzańska są na drugim miejscu jeśli chodzi o gwar, tłok i brak odpowiedniej infrastruktury urlopowo-dziecięcej. Samo miasto to tak na prawdę wieś biegnąca wzdłuż przelotowej trasy Zakopane-Nowy Targ. Ruch samochodowy jak w dużym mieście, chodnik wąski i tylko z jednej strony. Żadnych barierek - podziwiam rodziców puszczających swoje dzieci solo na takiej trasie. Wędrując z Kaniówki (gdzie mieszkaliśmy) do centrum Białki mija się najpierw enklawę pensjonatów dwugwiazdkowych i typowy polski, wakacyjny relaks. To oczywiście domy typu "U Joanny" czy "Pokoje u Basi" (przy dobrych wiatrach "Pensjonat pod

Siostra i brat, czyli jak nam się poukładały ostatnie dwa miesiące

"Będą jak bliźnięta. Już za rok córka będzie przekonana, że miała brata od zawsze" - powiedziała na którejś wizycie ginekolożka (pewnie na widok mojej niepewnej miny i generalnego zdenerwowania ówczesnym stanem rzeczy). Moja siostra jest ode mnie dużo starsza. Kiedy ona szła do liceum, ja, gówniara, próbowałam śpiewać z playbacku Majkę Jeżowską na akademiach w podstawówce. Nie przyjaźniłyśmy się. Chciałam na siłę szybko dorosnąć, żeby się ze mną zakolegowała. W zasadzie się udało, ale dopiero całkiem niedawno. Wiadomo - mąż, dzieci, praca. Teraz, kiedy mamy jakąś wspólnotę doświadczeń dogadujemy się nawet nieźle. Wcześniej zdecydowanie nie. Dlatego chciałam, by moje dzieci miały więcej ze sobą wspólnego. Mała różnica wieku, którą im z mężem zafundowaliśmy miała temu sprzyjać. I muszę Wam napisać - jest bardzo dobrze! Dzieciaki dogadują się ze sobą świetnie, mimo, że Polka porozumiewa się równoważnikami zdań (z lekką skłonnością ku sienkiewiczowsko-afrykańskiego di

Nie karmię piersią

Karmi się piersią. I już. I kropka. Niekarmienie piersią opatrzone jest współczującymi okrzykami, internetowym poklepywaniem po plecach i grupami wsparcia - bo wiadomo, że skoro piersią nie karmię, to musiało wydarzyć się coś absolutnie strasznego. Nagłówki krzyczą , że w zasadzie nie trzeba mieć wyrzutów sumienia, że to nic złego, albo, że też można poczuć się jak pełnoprawna matka. Deprecjonujące podejście do niekarmienia piersią widać choćby w tych artykułach, które mówią, że od dziś już nie trzeba się tego wstydzić. Ergo - trzeba było (najwyraźniej do wczoraj), wyrzuty sumienia też trzeba było mieć. Wespół oczywiście ze świadomością szkody dla dziecka. Niekarmienie piersią - oblanie społecznego egzaminu z macierzyństwa. Ale zaraz, chwileczkę. Zanim terrorystki laktacyjne zaczną piłować klawiaturę wyjaśnijmy kilka stałych w równaniu tego całego niekarmienia. Przede wszystkim nie twierdzę, że karmienie piersią jest mniej wartościowe. Nie twierdzę też, że karmienie butelką jest l