Oglądałam ostatnio Pytanie na Śniadanie. Nie wiem zupełnie jak to się stało - czy dzieci akurat były grzeczne, spały, a może ktoś inny wziął je na spacer? Nie pamiętam. Pamiętam za to Beatę Tyszkiewicz, która pięknie pokazała jak modelowo dosrać własnej córce w telewizji publicznej.
W wychowanie wnuków pani Tyszkiewicz się bowiem nie wtrąca, ale ostatnie chwile z nimi natchnęły ją do napisania książki o wychowywaniu per se.
Abstrachując zupełnie od kompetencji rodzicielskich i wychowawczych pierwszej arystokratki polskiego kina - stwierdzam wszem i wobec, że obecnie każda matka jest ekspertem od wychowania dzieci. Jest to zjawisko tak powszechne, że robi się (przynajmniej dla mnie) dość irytujące. Wrzucisz coś na forum, facebooka, nieopatrznie zapytasz o drogę do nowego mięsnego, a już z czeluści Internetu posypią się dobre rady Matek Polek, że z dzieckiem w południe na spacer się nie wychodzi a od mięsa to dzieci robią się niegrzeczne, a tak w ogóle to jeśli moje dziecko nie chce spać w nocy to jej syn... - rozpoczyna się litania dobrych rad niewiele mających wspólnego z prostym "za mostem w prawo". Nie, że narzekam, o nie. Fora wymiany poglądów między mamami bardzo się przydają. Sama nawet do kilku należę i bez nich czułabym się na tym macierzyńskim trochę samotnie.
Czytam też blogi - i co chwila któraś publikująca mama wrzuca wpis o rodzicielstwie, o relacjach w rodzinie, o sposobach na szczęśliwe dzieciństwo. Nie znoszę tych tekstów. Są wsobne, subiektywne i wpędzają w poczucie winy. Bo zakładają świat idealny, gdzie matka nie traci cierpliwości, a dziecko bywa co najwyżej psotne. A już z pewnością nie złośliwe, marudne, nie dokucza, nie działa z premedytacją, nie robi scen i popisowych akcji w supermarkecie. A jeśli robi to najprawdopodobniej jest to wina rodzica.
Rodzic powinien być kwiatem lotosu, który z gracją baletnicy uchyla się przed pięćdziesiątym klockiem ciśniętym z furią w jego stronę. Podnoszenie głosu jest karygodne a popędzanie dziecka do szybszego wyjścia z domu zasługuje na odebranie praw rodzicielskich. Oczywiście na podobnie cenzurowanym jest słynna fraza "Nie teraz" vel "Później". A już "Nie mam teraz czasu" rozpoczyna długą litanię sposobów na popsucie maluchom dzieciństwa.
Jasne, zgadzam się, że jako jedyny model rodzicielstwa, taka postawa nie zalicza się do najlepszych. Niemniej jednak zakładam, że trzeba mieć w życiu jakiś balans między dorosłością a dzieciństwem naszych pociech.
My o tym zapomnieliśmy, dlatego teraz trudniej nam pewne rzeczy wyegzekwować. Córka, której nagle przyszło zmierzyć się z tym, że rodzice (oboje!) muszą iść do pracy, a ona do przedszkola - znosi to ciężko. Finanse rodzinne sprawiły, że moja dwu-i-pół-letnia córeczka musiała nagle dorosnąć i się usamodzielnić. Kontrola własnej fizjologii to już dla takiego malucha duże przeżycie. Do tego jeszcze stres związany z pójściem do przedszkola albo wieczorami bez mamy w domu - i już można zaobserwować gwałtowne pogorszenie się dyscypliny w domu, więcej awantur, scen i sytuacji problemowych. Presja, pod którą nagle znalazła się ta mała dziewczynka, przekłada się więc naturalnie na jej relacje z bratem i zaczyna się: bicie, popychanie, ciągnięcie za ubranie.
Jednocześnie w środku nocy ta sama dziewczynka prosi, żeby ją przytulić mówi, że "Najlepsze na świecie to jest mama", przekonuje nas, że wcale nie urywa bratu głowy, tylko go przytula, a w aptece bierze też dla niego naklejkę. Prosi, żeby to Adamek przyszedł po nią do przedszkola i boi się, że go gdzieś zostawiłam, kiedy tylko jedziemy gdzieś we dwie.
Relacje między rodzeństwem to dla mnie fenomen. Mimo, że mam siostrę, to spora różnica wieku uniemożliwiła nam takie właśnie wspólne wychowywanie się. Byłyśmy zawsze bardziej obok siebie niż razem. Dlatego z lubością chłonę malownicze obrazki, wszelkie przejawy uczucia (nawet tego brutalnego) i z przyjemnością odnotowuję, że tych idyllicznych, sielankowych scen wcale nie mamy tak mało.
Między moimi dziećmi układa się, powiedziałabym, optymalnie - czasem na noże, czasem nie. Córka w newralgicznym okresie 2,5 lat bywa dla nas wyzwaniem. Nerwy puszczają niemal codziennie, a ja zastanawiam się skąd to się bierze - ten nagły brak cierpliwości. Mam w pamięci wszystkie te mantry rodzicielskie, że tylko spokój może nas uratować, ale to nie ja, no nie. Mój temperament jest równy temperamentowi mojej córki i postawą refleksyjną nie wyjdziemy z problemów wychowawczych. Pojawia się więc podniesiony ton, groźby, wrzask desperacji. Zupełnie nie rozumiem, że moja córka ma tylko 2,5 roku. Próbuję nanieść na jej rozumowanie swoją, racjonalną i dorosłą postawę, a potem, idiotka, dziwię się, że nie działa. Dlaczego tak się dzieje - opisano całkiem mądrze (i krótko) tu. Młodsze, drugie dziecko zmienia rodzicielską optykę, to starsze natychmiast dorasta - choć wcale nie jest na to gotowe. Z dnia na dzień wydaje nam się większe, mądrzejsze, silniejsze, zaczynamy więcej od niego wymagać. Młodszy szkrab potrzebuje naszej uwagi bardziej i mocniej, niż całkiem ogarnięty bąbel, który zaczął już przedszkole. Kiedy sobie to uświadomiłam frustracja wyparowała jak ręką odjął.
Nie jestem i nigdy nie będę zrównoważoną oazą spokoju i rozsądku. Jestem postrzeloną Idą z Jeżycjady i zapewniam swoim dzieciom wszystko, poza konwencją ładu i harmonii. Podnoszę ton i dyscyplinuję towarzystwo z pasją, czasem nawołuję do szeregu tak głośno, że przechodnie przede mną automatycznie równają krok. Wykłócając się na targu o swoje nie potrzebuję już megafonu a mój mąż pogodził się z tym, że brak dziarskości w działaniu (jego) traktuję niczym osobisty afront.
Tak, popędzam swoje dziecko. Tak, zirytowana mówię jej, że nie - nie teraz, że mamusia nie ma czasu, albo siły na zabawę. Nie wytrzymuję napięcia podczas dwudziestej próby samodzielnego zawiązania sznurowadła i wpadam w furię, kiedy na świeżo wymytej podłodze ląduje pomidor. Czy w związku z tym jestem złą matką i psuję swoim dzieciom dzieciństwo?
Nie. Zdecydowanie nie! Popełniałam błędy wymagając zbyt wiele od dwulatki. Albo krzycząc na nią za popełniane występki bez dociekania ich przyczyny. Psułam jej dzieciństwo, kiedy automatycznie reagowałam zakazem, nakazem albo inną formą wykonawczą, zamiast rozszerzyć gramatykę na cały wachlarz stylów i fraz, które czynią relacje tak fascynującymi. Ale zdecydowanie nie krzywdzę nikogo będąc afektywną do granic pasji.
Przecież patrzę na nich i widzę, że są szczęśliwi.
Pozdrawiam,
Olga
P.S.
Żeby było jasne: nie popieram przemocy wobec dzieci, jakiejkolwiek formy! Nie ma czegoś takiego jak przemoc uzasadniona. Chciałam to podkreślić, zwłaszcza w obliczu ostatniej wypowiedzi Zbigniewa Stawrowskiego, dyrektora Instytutu Myśli Józefa Tischnera w Krakowie. Nie potrafię znaleźć w sieci całego tekstu (poza Facebookiem), więc linkuję artykuł opisowy tutaj. Nie mylcie proszę temperamentu z przemocą. To, że nie chcę się zmienić, być sztuczną i odejść od swoich własnych cech nie znaczy, że chcę krzywdzić własne dzieci. One są takie jak ja - też eskalują, sprzęgamy. Jest dobrze.
W wychowanie wnuków pani Tyszkiewicz się bowiem nie wtrąca, ale ostatnie chwile z nimi natchnęły ją do napisania książki o wychowywaniu per se.
Abstrachując zupełnie od kompetencji rodzicielskich i wychowawczych pierwszej arystokratki polskiego kina - stwierdzam wszem i wobec, że obecnie każda matka jest ekspertem od wychowania dzieci. Jest to zjawisko tak powszechne, że robi się (przynajmniej dla mnie) dość irytujące. Wrzucisz coś na forum, facebooka, nieopatrznie zapytasz o drogę do nowego mięsnego, a już z czeluści Internetu posypią się dobre rady Matek Polek, że z dzieckiem w południe na spacer się nie wychodzi a od mięsa to dzieci robią się niegrzeczne, a tak w ogóle to jeśli moje dziecko nie chce spać w nocy to jej syn... - rozpoczyna się litania dobrych rad niewiele mających wspólnego z prostym "za mostem w prawo". Nie, że narzekam, o nie. Fora wymiany poglądów między mamami bardzo się przydają. Sama nawet do kilku należę i bez nich czułabym się na tym macierzyńskim trochę samotnie.
Czytam też blogi - i co chwila któraś publikująca mama wrzuca wpis o rodzicielstwie, o relacjach w rodzinie, o sposobach na szczęśliwe dzieciństwo. Nie znoszę tych tekstów. Są wsobne, subiektywne i wpędzają w poczucie winy. Bo zakładają świat idealny, gdzie matka nie traci cierpliwości, a dziecko bywa co najwyżej psotne. A już z pewnością nie złośliwe, marudne, nie dokucza, nie działa z premedytacją, nie robi scen i popisowych akcji w supermarkecie. A jeśli robi to najprawdopodobniej jest to wina rodzica.
Rodzic powinien być kwiatem lotosu, który z gracją baletnicy uchyla się przed pięćdziesiątym klockiem ciśniętym z furią w jego stronę. Podnoszenie głosu jest karygodne a popędzanie dziecka do szybszego wyjścia z domu zasługuje na odebranie praw rodzicielskich. Oczywiście na podobnie cenzurowanym jest słynna fraza "Nie teraz" vel "Później". A już "Nie mam teraz czasu" rozpoczyna długą litanię sposobów na popsucie maluchom dzieciństwa.
Jasne, zgadzam się, że jako jedyny model rodzicielstwa, taka postawa nie zalicza się do najlepszych. Niemniej jednak zakładam, że trzeba mieć w życiu jakiś balans między dorosłością a dzieciństwem naszych pociech.
My o tym zapomnieliśmy, dlatego teraz trudniej nam pewne rzeczy wyegzekwować. Córka, której nagle przyszło zmierzyć się z tym, że rodzice (oboje!) muszą iść do pracy, a ona do przedszkola - znosi to ciężko. Finanse rodzinne sprawiły, że moja dwu-i-pół-letnia córeczka musiała nagle dorosnąć i się usamodzielnić. Kontrola własnej fizjologii to już dla takiego malucha duże przeżycie. Do tego jeszcze stres związany z pójściem do przedszkola albo wieczorami bez mamy w domu - i już można zaobserwować gwałtowne pogorszenie się dyscypliny w domu, więcej awantur, scen i sytuacji problemowych. Presja, pod którą nagle znalazła się ta mała dziewczynka, przekłada się więc naturalnie na jej relacje z bratem i zaczyna się: bicie, popychanie, ciągnięcie za ubranie.
Jednocześnie w środku nocy ta sama dziewczynka prosi, żeby ją przytulić mówi, że "Najlepsze na świecie to jest mama", przekonuje nas, że wcale nie urywa bratu głowy, tylko go przytula, a w aptece bierze też dla niego naklejkę. Prosi, żeby to Adamek przyszedł po nią do przedszkola i boi się, że go gdzieś zostawiłam, kiedy tylko jedziemy gdzieś we dwie.
Relacje między rodzeństwem to dla mnie fenomen. Mimo, że mam siostrę, to spora różnica wieku uniemożliwiła nam takie właśnie wspólne wychowywanie się. Byłyśmy zawsze bardziej obok siebie niż razem. Dlatego z lubością chłonę malownicze obrazki, wszelkie przejawy uczucia (nawet tego brutalnego) i z przyjemnością odnotowuję, że tych idyllicznych, sielankowych scen wcale nie mamy tak mało.
Między moimi dziećmi układa się, powiedziałabym, optymalnie - czasem na noże, czasem nie. Córka w newralgicznym okresie 2,5 lat bywa dla nas wyzwaniem. Nerwy puszczają niemal codziennie, a ja zastanawiam się skąd to się bierze - ten nagły brak cierpliwości. Mam w pamięci wszystkie te mantry rodzicielskie, że tylko spokój może nas uratować, ale to nie ja, no nie. Mój temperament jest równy temperamentowi mojej córki i postawą refleksyjną nie wyjdziemy z problemów wychowawczych. Pojawia się więc podniesiony ton, groźby, wrzask desperacji. Zupełnie nie rozumiem, że moja córka ma tylko 2,5 roku. Próbuję nanieść na jej rozumowanie swoją, racjonalną i dorosłą postawę, a potem, idiotka, dziwię się, że nie działa. Dlaczego tak się dzieje - opisano całkiem mądrze (i krótko) tu. Młodsze, drugie dziecko zmienia rodzicielską optykę, to starsze natychmiast dorasta - choć wcale nie jest na to gotowe. Z dnia na dzień wydaje nam się większe, mądrzejsze, silniejsze, zaczynamy więcej od niego wymagać. Młodszy szkrab potrzebuje naszej uwagi bardziej i mocniej, niż całkiem ogarnięty bąbel, który zaczął już przedszkole. Kiedy sobie to uświadomiłam frustracja wyparowała jak ręką odjął.
Nie jestem i nigdy nie będę zrównoważoną oazą spokoju i rozsądku. Jestem postrzeloną Idą z Jeżycjady i zapewniam swoim dzieciom wszystko, poza konwencją ładu i harmonii. Podnoszę ton i dyscyplinuję towarzystwo z pasją, czasem nawołuję do szeregu tak głośno, że przechodnie przede mną automatycznie równają krok. Wykłócając się na targu o swoje nie potrzebuję już megafonu a mój mąż pogodził się z tym, że brak dziarskości w działaniu (jego) traktuję niczym osobisty afront.
Tak, popędzam swoje dziecko. Tak, zirytowana mówię jej, że nie - nie teraz, że mamusia nie ma czasu, albo siły na zabawę. Nie wytrzymuję napięcia podczas dwudziestej próby samodzielnego zawiązania sznurowadła i wpadam w furię, kiedy na świeżo wymytej podłodze ląduje pomidor. Czy w związku z tym jestem złą matką i psuję swoim dzieciom dzieciństwo?
Nie. Zdecydowanie nie! Popełniałam błędy wymagając zbyt wiele od dwulatki. Albo krzycząc na nią za popełniane występki bez dociekania ich przyczyny. Psułam jej dzieciństwo, kiedy automatycznie reagowałam zakazem, nakazem albo inną formą wykonawczą, zamiast rozszerzyć gramatykę na cały wachlarz stylów i fraz, które czynią relacje tak fascynującymi. Ale zdecydowanie nie krzywdzę nikogo będąc afektywną do granic pasji.
Przecież patrzę na nich i widzę, że są szczęśliwi.
Pozdrawiam,
Olga
P.S.
Żeby było jasne: nie popieram przemocy wobec dzieci, jakiejkolwiek formy! Nie ma czegoś takiego jak przemoc uzasadniona. Chciałam to podkreślić, zwłaszcza w obliczu ostatniej wypowiedzi Zbigniewa Stawrowskiego, dyrektora Instytutu Myśli Józefa Tischnera w Krakowie. Nie potrafię znaleźć w sieci całego tekstu (poza Facebookiem), więc linkuję artykuł opisowy tutaj. Nie mylcie proszę temperamentu z przemocą. To, że nie chcę się zmienić, być sztuczną i odejść od swoich własnych cech nie znaczy, że chcę krzywdzić własne dzieci. One są takie jak ja - też eskalują, sprzęgamy. Jest dobrze.
No nie wiem, czy takim krzykiem nie wyrządzasz lekkiej krzywdy dzieciom, ale wiadomo, robisz jak chcesz. Ja staram się jak najmniej krzyczeć, moja dwuletnia córka, póki co jest do ogarnięcia, zobaczymy co będzie później, tym bardziej jak za chwilę przyjdzie na świat jej malutki brat.
OdpowiedzUsuńO Boże, serio? Aneta, raz jeszcze: agresja szkodzi, temperament nie. Czytaj uważniej.
UsuńZgadzam się z Tobą w stu procentach! Sama mam dwójkę dzieci i wiem jak jest :)
UsuńJak my krzyczymy to dzieci też uczą się tej formy. Nie mniej jednak bez przemocy, bo nauczymy jej.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie! Rozróżnienie na prosty krzyk i przemoc vel agresję bardzo potrzebne. Nie można być wobec dzieci przemocowym, bo to budowanie niezdrowego wzorca i sama bardzo dbam, by tego w naszej relacji nigdy nie było. Ale... każda znana mi matka drze się od czasu do czasu na swoje dzieci, co uważam za całkowicie normalne i zdrowe (w odpowiednich ilościach ofkors ;)
UsuńJa jak krzyczałam to moja córka też po swojemu krzyczała na mnie przy każdej okazji. Więc przestałam i córka też przestała.
OdpowiedzUsuńTo prosta analogia. Dzieci uczą się tego, co je otacza. Bardzo chciałabym, żeby nauczyły się mnie takiej, jaką jestem. Hamowanie temperamentu jest niezdrowe dla obu stron. Tyle się trąbi o tym, żeby dzieci nie ograniczać, że ostatecznie rodzice chodzą stłamszeni we własnym domu. Impulsywności się nie da wyłączyć, porywczości też. A dzieci są z nas zrobione tak z zasady, więc geny też mają takie jak my. Lepiej, żeby nauczyła się, że wyładowanie się może być zdrowe, że krzyk jest normalnym elementem życia. No i... moja córka nie czuje takiej presji, żeby krzyczeć tylko dlatego, że ja tak czasem robię. Najwyraźniej po matce odziedziczyła też indywidualność i stanowczość w swoim postępowaniu.
Usuń