Przejdź do głównej zawartości

Premia miesięczna 500+ za dodatkowe osiągnięcia reprodukcyjne

Przyszedł już czas, żebym napisała Wam coś o zjawisku zwanym powszechnie 500+. Słyszę o tym od listopada codziennie. Poza niedzielą, bo o szóstej rano polskie radio w magiczny sposób zmienia się w Radio Maryja. Ale po dziewiątej znów wracają do 500+. Czy będzie? Jak to będzie wyglądało? Czy już jest? I jak jest? A skoro jest to gdzie? Krytyka, refleksja, problematyka - słyszę o tym ciągle. Ostatnio nomenklatura 500+ rozszerzyła się już nie tylko na akt politycznej wypłaty pewnego, powiedzmy, zobowiązania rządowego, ale na całą rzeszę ludzi, którzy przypadkiem mają więcej niż jedno dziecko.

Mam wrażenie, że rośnie nam pokolenie 500+. Hipisi mieli dzwony i kwiaty, lata 80-te miały disco, dziewięćdziesiąte Rachel Green z Przyjaciół, millenium miało strach przed apokalipsą a obecne dziesięciolecie ma 500+. 

Mamy taką tradycję z przyjaciółmi - robimy sobie tematyczne sylwestry. Co jakiś czas przychodzi moment na odpał, odreagowanie i przebieramy się w klimatach takich jak "kryzys" czy "potwory morskie vs kierowcy F1". Coś czuję, że w przyszłym roku przebierzemy się właśnie za pokolenie 500+, bo nic innego nie jest obecne w mediach częściej i intensywniej, niż to cholerne dofinansowanie.

Do tej pory 500+ było zamknięte w domowym budżecie (w który, powiem szczerze, te 500zł wsiąka jak kropla w gąbkę, ale coś tam nawilża, więc nie marudzę). Teraz "wylazło" na wierzch, a dokładniej wyjechało na wakacje (a konkretnie nad Bałtyk). Pisały o tym "Newsweek", "Do Rzeczy" i Agata Młynarska. Wnioski są straszne - 500zł to właśnie ta kwota, która porządne, domowe pielesze zmienia w pełne chamstwa warcholstwo. Tych kilkaset złotych zawsze idzie na alkohol, nie przysłuża się nikomu, a już z pewnością nie dzieciom, prowadzi do recydywy i jest tą najgorszą, cuchnącą rybą, którą rozdaje się hołocie zamiast przysłowiowej wędki. Słowem - degeneracja, recydywa i chamstwo - które oblega tłumnie polskie plaże. Ludzie wysublimowani (jak Agata Młynarska przykładowo) nie znajdują zatem ukojenia i medytacyjnej aśramy nad polskim morzem, a Irena Santor rozbrzmiewa nostalgicznie z vintage głośników zawodząc, że "już nie ma dzikich plaż". Bo 500+ to najazd Hunów (co najmniej).

Zastanawiam się tylko z której strony to skomentować. Czuję się trochę jak Chandler z Przyjaciół, któremu w głowie kłębią się miliony ciętych ripost i aż nie wiadomo, którą wybrać. Tyle wątków! Tyle potencjału w takiej krytyce!

"Newsweek": "Panią w zielonym kostiumie prosimy, by nie wrzucała pampersów do morza".

Pamiętam wakacje w 2005 roku, kiedy kąpałam się w Bałtyku, a obok mnie przepłynęła zużyta podpaska albo foliowy woreczek z kupą (cóż za szczyt k*&!a wyrafinowania!). Rzecz działa się w Łebie. Pamiętam też plażę dla psów pod Jastarnią z 2013 roku (hit polskiego wybrzeża i wylęgarnia celebryctwa deptakowego od przynajmniej dziesięciu lat), na której było czysto, spokojnie i niemalże pusto. Podejrzewam, że jak pojadę w szczycie sezonu do Mielna to będzie tak, jak pisze Newsweek w tym roku (po 500+), jak i dziesięć lat temu (byłam, pracowałam tam wtedy, obiektywnie stwierdzam, że chamstwo bulwarowe lubi kurorty i nie jest zależne od 500+).

"Newsweek":
"- Duża zmiana, 500+ przyjechało - tłumaczy [kierowca meleksa z Krynicy Morskiej - przyp. O.K.].
 - Po czym to widać?
 - Liczą każdą złotówkę. I o wszystko się awanturują."

Byłam w poniedziałek w centrum Wisły. Chciałam kupić dziecku balonika. Pan podał cenę: 20zł. Za balonik ze Świną Peppą do cholery! I zastanawiam się, jak w takiej sytuacji nie liczyć każdej złotówki. Byłam też nad morzem w 2013 na dwa tygodnie. Wydaliśmy z mężem resztę kasy z wesela - jakieś 5000zł. Oszczędzaliśmy. Rok wcześniej spędziliśmy pięć tygodni we Włoszech nie ograniczając się w niczym. Wydaliśmy 2000zł - z noclegami, przelotami i transportem. Tak sobie myślę, że znów 500+ nie ma tu nic do rzeczy, ale to tylko moja profesjonalna opinia. Czemu profesjonalna? Już tłumaczę.

To się nazywa fachowo heurystyka dostępności. Jeśli o czymś nam trąbią non stop, jeśli o czymś właśnie usłyszeliśmy/przeczytaliśmy to naturalnie jest to pierwsze skojarzenie, którego używamy do diagnozy rzeczywistości. 

Robimy takie uproszczenia, bo inaczej byśmy zwariowali musząc analizować każde wydarzenie od podstaw. I tak, jeśli co rano mówią w radiu o 500+, prasa ma używanie na tym temacie a na forach internetowych grzmi od pytań w stylu "Czy wam już wypłacili bo mnie już tak/jeszcze nie?" - naturalnie przychodzi nam na myśl właśnie 500+ - to pewnie przez to. Jest to bardzo dobrze promowana, największa w sumie zmiana w naszym kraju w ciągu ostatniego roku - cóż innego morze mieć wpływ na rzeczywistość, jeśli nie 500+?  Inny przykład - kiedy po atakach terrorystycznych w Londynie w 2005 roku moja kuzynka jechała autobusem a obok niej siadł mężczyzna o arabskiej urodzie z walizką w ręku - jedyne o czym mogła myśleć to, że z pewnością już niedługo i o niej powiedzą w wiadomościach. Ta sama heurystyka dostępności - nie ważne, że pan był pracownikiem naukowym Cambridge w podróży służbowej (szczerze nie wiem, kim był, ale brzmi dobrze).

Inny aspekt porusza "Do Rzeczy", bo tekst "Na co chorują celebryci?" to używanie sobie na takiej Agacie Młynarskiej, która we Władysławowie szuka odludnej świątyni dumania. Nie wiem zupełnie co innego mogę napisać... niż, że Pani Agata wykazała tu najjaśniejszą z blond inteligencji. Celebryci nie jeżdżą do Władysławowa. Za czasów Wodeckiego jeździli do Chałup (teraz jeżdżą tam zwolennicy kite'a i hipsterzy), potem, w latach '90 przerzucono się na hotel Bryza w Juracie (i całą Juratę). Tam "chamstwo" nie dociera, ceny zaczynają się od 500zł za dobę od osoby, na kortach pokazowo gra w tenisa Jan Englert a po plaży przechadza się Borys Szyc. Każdy, kto choć raz miał w rękach wakacyjne wydanie "Party", "Grazia" czy "Chwila dla Ciebie" doskonale o tym wie. Ale Pani Agata wolała wybrać sobie Władysławowo stworzone dla kuracjuszy i "Polski B" (jak określa "ten typ" wczasowiczów "Do Rzeczy". Władysławowo - przecież tam nawet w listopadzie jest tłok! Doprawdy...

"Do Rzeczy": "Nie należy się dziwić ludziom z biedniejszych części kraju, których cieszą rządy PiS oraz >>500+<<. Kto wie, ilu z nich właśnie teraz plażuje dzięki tym pieniądzom" (cytat z jednego z dziennikarzy Natemat.pl).

A gdzie mają siedzieć? Na Paprocanach w Tychach albo na Pogorii w Dąbrowie Górniczej? Czemu nie zabrać dzieci nad morze? Jod, świeże powietrze, piękny piasek, super widoki - serio, uważam, że wybrzeże mamy rewelacyjne, piękne i cudowne! My też jedziemy nad morze. Zarezerwowaliśmy sobie dworek (tak, dworek - a co!) 5km od morza. W pobliżu mamy do wyboru albo zatłoczone Darłowo albo dzikie plaże nad jeziorem Kopań. Pewnie pojedziemy nad to drugie, ale i tak będziemy plażować za pieniądze z 500+. Albo raczej za pieniądze z karty kredytowej BZWBK bo ostatnie 500+ wydałam ostatnio w Lidlu na spożywkę (m.in. na łososia, białe wino, pesto i makaron - co za rozpusta i degeneracja!). Są ludzie, którzy lubią specyficzny klimat zatłoczonej, polskiej plaży. Są też tacy, którzy tego nienawidzą szczerze i dogłębnie. Są też jeszcze inni, którzy generalnie mają ten temat głęboko w dupie, bo dzięki 500+ faktycznie więcej osób jedzie teraz nad morze. Dzięki temu szlaki w Tatrach jakby mniej zatłoczone a Wisła i Ustroń w Karpatach (a co tam, trzeba mieć rozmach w nazewnictwie) zupełnie przyjazne. Ale o tym już nikt nie wspomni - że górom dano w końcu trochę odetchnąć.

Tak, dostaję miesięcznie 500zł bo mam dwójkę dzieci w adekawatnym do tej promocji wieku. Tak, zabieram ich w tym roku nad morze. Chętniej zabrałabym ich do Ligurii we Włoszech, ale boję się terroryzmu, więc idiotka, wybrałam Bałtyk. I teraz się zastanawiam,  skoro "500 tysięcy a może nawet milion Polaków więcej niż w zeszłym roku" ("Newsweek"), to gdybym była terrorystą - gdzie bym celowała? Swoją drogą - widzicie, jak cudownie jest zrobione to zdanie z Newsweeka? Pamiętam taką znamienną wypowiedź z którychś wiadomości, sprzed lat: "Na ulice wyszły miliony, a jak liczą niektórzy tysiące" - i tak sobie myślę, że pod względem stylistycznym media są niezawodne od lat.

Pozdrawiam Was wakacyjnie,
Olga

Komentarze

  1. Malkontenctwo polskie działa tutaj idealnie. Krytykują Ci którzy nie biorą i Ci którzy biorą. Jestem przeciwniczką programu 500+, ale znam, niestety, przykłady jeszcze gorzej wydanych publicznych pieniędzy. Mądrzy skorzystają, głupi stracą, efekty programu nie były trudne do przewidzenia. Idea jest dobra, narzędzia którymi się posłużono - fatalne w skutkach. Szkoda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, jak wszystko. W idei zawsze bezbłędne, tylko wykonanie czasem warte pożałowania. Niemniej jednak tekst dotyczył bardziej "Newsweeka" i tego, że 500+ (jakiekolwiek by nie było) nie jest wcale odpowiedzialne za nadmorski przewał ludzi i szeroko pojęty wzrost ogólnego chamstwa w Polsce.

      Usuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz.

Popularne posty z tego bloga

Z punktu widzenia mamy: Białka Tatrzańska - miejsce na urlop z dzieckiem?

Rodzinny wypoczynek w Białce Tatrzańskiej? To chyba jakiś żart. Wybierając to miejsce kierowałam się raczej udogodnieniami w hotelu i dobrą ofertą cenową, niż urokami miejscowości. No, bo kto z Was liczy na urocze i rodzinne chwile w zatłoczonym górskim top ten wakacyjnych wyjazdów? Najgorzej byłoby chyba w samym Zakopanym. Białka Tatrzańska, Poronin i Bukowina Tatrzańska są na drugim miejscu jeśli chodzi o gwar, tłok i brak odpowiedniej infrastruktury urlopowo-dziecięcej. Samo miasto to tak na prawdę wieś biegnąca wzdłuż przelotowej trasy Zakopane-Nowy Targ. Ruch samochodowy jak w dużym mieście, chodnik wąski i tylko z jednej strony. Żadnych barierek - podziwiam rodziców puszczających swoje dzieci solo na takiej trasie. Wędrując z Kaniówki (gdzie mieszkaliśmy) do centrum Białki mija się najpierw enklawę pensjonatów dwugwiazdkowych i typowy polski, wakacyjny relaks. To oczywiście domy typu "U Joanny" czy "Pokoje u Basi" (przy dobrych wiatrach "Pensjonat pod

Siostra i brat, czyli jak nam się poukładały ostatnie dwa miesiące

"Będą jak bliźnięta. Już za rok córka będzie przekonana, że miała brata od zawsze" - powiedziała na którejś wizycie ginekolożka (pewnie na widok mojej niepewnej miny i generalnego zdenerwowania ówczesnym stanem rzeczy). Moja siostra jest ode mnie dużo starsza. Kiedy ona szła do liceum, ja, gówniara, próbowałam śpiewać z playbacku Majkę Jeżowską na akademiach w podstawówce. Nie przyjaźniłyśmy się. Chciałam na siłę szybko dorosnąć, żeby się ze mną zakolegowała. W zasadzie się udało, ale dopiero całkiem niedawno. Wiadomo - mąż, dzieci, praca. Teraz, kiedy mamy jakąś wspólnotę doświadczeń dogadujemy się nawet nieźle. Wcześniej zdecydowanie nie. Dlatego chciałam, by moje dzieci miały więcej ze sobą wspólnego. Mała różnica wieku, którą im z mężem zafundowaliśmy miała temu sprzyjać. I muszę Wam napisać - jest bardzo dobrze! Dzieciaki dogadują się ze sobą świetnie, mimo, że Polka porozumiewa się równoważnikami zdań (z lekką skłonnością ku sienkiewiczowsko-afrykańskiego di

Nie karmię piersią

Karmi się piersią. I już. I kropka. Niekarmienie piersią opatrzone jest współczującymi okrzykami, internetowym poklepywaniem po plecach i grupami wsparcia - bo wiadomo, że skoro piersią nie karmię, to musiało wydarzyć się coś absolutnie strasznego. Nagłówki krzyczą , że w zasadzie nie trzeba mieć wyrzutów sumienia, że to nic złego, albo, że też można poczuć się jak pełnoprawna matka. Deprecjonujące podejście do niekarmienia piersią widać choćby w tych artykułach, które mówią, że od dziś już nie trzeba się tego wstydzić. Ergo - trzeba było (najwyraźniej do wczoraj), wyrzuty sumienia też trzeba było mieć. Wespół oczywiście ze świadomością szkody dla dziecka. Niekarmienie piersią - oblanie społecznego egzaminu z macierzyństwa. Ale zaraz, chwileczkę. Zanim terrorystki laktacyjne zaczną piłować klawiaturę wyjaśnijmy kilka stałych w równaniu tego całego niekarmienia. Przede wszystkim nie twierdzę, że karmienie piersią jest mniej wartościowe. Nie twierdzę też, że karmienie butelką jest l