Przejdź do głównej zawartości

Nie karmię piersią

Karmi się piersią. I już. I kropka. Niekarmienie piersią opatrzone jest współczującymi okrzykami, internetowym poklepywaniem po plecach i grupami wsparcia - bo wiadomo, że skoro piersią nie karmię, to musiało wydarzyć się coś absolutnie strasznego.

Nagłówki krzyczą, że w zasadzie nie trzeba mieć wyrzutów sumienia, że to nic złego, albo, że też można poczuć się jak pełnoprawna matka. Deprecjonujące podejście do niekarmienia piersią widać choćby w tych artykułach, które mówią, że od dziś już nie trzeba się tego wstydzić. Ergo - trzeba było (najwyraźniej do wczoraj), wyrzuty sumienia też trzeba było mieć. Wespół oczywiście ze świadomością szkody dla dziecka. Niekarmienie piersią - oblanie społecznego egzaminu z macierzyństwa.

Ale zaraz, chwileczkę. Zanim terrorystki laktacyjne zaczną piłować klawiaturę wyjaśnijmy kilka stałych w równaniu tego całego niekarmienia. Przede wszystkim nie twierdzę, że karmienie piersią jest mniej wartościowe. Nie twierdzę też, że karmienie butelką jest lepsze. A już z całą pewnością nie twierdzę, że mnie interesują wszelkie prezentacje wyższości Matki z Wielkim Cycem nad wyrodną pindzią bez nabuzowanego laktacją dekoltu. Kumam, serio jarzę priorytety - biologia tak to zaprojektowała, żeby dziecko się na piersi wyżywiło, czyli musi być to najzdrowsza forma karmienia. Niemniej jednak dziękuję nauce za dobrodziejstwo mleka modyfikowanego. Wieki na piersi nie mogą się mylić, uciągnęły w końcu te cycki całą cywilizację. Ale znienawidzone modyfikowane trzyma przy życiu te miliony noworodków, które setki lat temu padały z głodu. Nawet teraz - w wiejskim zapizdowie nie ma nakładek na sutki, doradców laktacyjnych i power pumping z laktatorem na podkręcenie laktacji. Jest prosty rachunek zysków i strat - jak jest coś, co moje dziecko je, niech je bez zbędnego pieprzenia się z całym tym karmieniem.

Rozumiem, że technika i nauka działają w obie strony - ależ to musi wkurwiać fanatyków z obu stron. Wyobrażam sobie to czasem zbyt dosadnie. Takie dwie nominalne guwernantki świata. Jedna wymyśla nakładki na sutki, druga mleko modyfikowane dla alergików. I tak się prześcigają w uprzejmościach. 

A teraz serio i do rzeczy - nie karmię piersią. Nie karmię i nienawidzę karmić piersią. Irytuje mnie laktacja sama w sobie, to, że wiecznie jestem tym mlekiem ubabrana. Opieszałość w opróżnianiu piersi generuje fontanny mlecznego nektaru absolutnie wszędzie: w salonie, w kościele, w sklepie. Mleko jest wszędzie. Nie znoszę laktatora na swoich piersiach. Zawsze myślałam, że jeśli małabym mieć na stałe coś plastikowego w tej okolicy byłyby to implanty za 3 tys. złotych, a nie wyjący sprzęt ściągający ze mnie mleko, jak z krowy. No, ale cóż zrobić, kiedy syn zwyczajnie nie chce?

Walczyć o karmienie! Walczyć ile sił, pomimo łez, krwi (dosłownie) i potu. Moja ulubiona scena: dziecko się drze. Już nie płacze, płakało to 20 minut temu, kiedy dobitnie sugerowało, że na pierś nie ma najmniejszej ochoty. Teraz to już się autentycznie drze. Histerycznie. A położna środowiskowa dalej wciska mu mój sutek do buzi. Innym razem mały je spokojnie, ufnie patrzy matce (czyli mnie) w oczy i leniwie rozkoszuje się ciepłym mlekiem. Je z butelki. Dobra, to jeszcze powalczmy chwilę: znów wrzask. Robi co tylko może: odwraca głowę, krzyczy, odpycha pierś rączkami. A położna mówi, że trzeba go przytrzymać, zmusić, że dzieci to lubią. Patrzą na wykrzywioną płaczem buzię i coś nie wierzę. Pozwalam położnej na czary mary i maluszek faktycznie się poddaje. Stłamszony przerywa i chwyta tą nieszczęsną pierś. Pociągnie dwa razy i umęczony zasypia. A ta dalej: budzić go, jeść ma, nie spać. Inna sytuacja: znów dzieciak je. Tym razem nie płacze. Nie boi się, nie jest do niczego przymuszany. Je z butelki.

A teraz to samo od drugiej strony. Co dzieje się, kiedy matka próbuje karmić piersią a dziecko płacze? Matka też. Wyje! Płakała to wieczorem, na spokojnie, czytając te wszystkie Internetowe hejty na nieudolność matki Polki. Czuje, że to jej wina, że zawiodła, że nie daje rady - ale to też na początku i na spokojnie. W chwili rzeczonej walki matka jest zwyczajnie wkurwiona. Próbuje być spokojna i opanowana, ale nerwy biorą górę. Z oczu ciekną łzy jak grochy, sama nie wie czy ma na to dziecko nakrzyczeć, czy przerwać całą tę imprezę i maluszka po prostu przytulić? A kiedy karmi chwilę później butelką jest spokojna. Głaszcze maluszka, który słodko zasypia w jej ramionach.

Jest jeszcze więcej osób w tym przedstawieniu. Dwulatka, która nie rozumie co się dzieje. Próbuje poskładać fakty, ale wychodzi jej, że chyba mama robi krzywdę braciszkowi. Więc też zaczyna ryczeć. Nie wiadomo czy w solidarności z bratem czy dlatego, że topos matki jej się zmienia. A kiedy do akcji wkracza butelka spokojnie podaje kolejną porcję mleczka i pilnuje, czy aby bratu dostaje się "nowe", a nie "staje" (stare).

Jest też mąż, który jako jedyny zachowuje trzeźwość umysłu, puszcza soczystą, polską kurwę pod nosem i decyduje, że karmienie piersią to nie jakiś imperatyw kategoryczny i że robimy mleko, już teraz, natychmiast. Kurtyna.

Nie zgadzam się na walkę o karmienie piersią. To nigdy nie powinna być walka. Ani dla dziecka, ani dla matki. Model średniowieczny mi nie odpowiada - kiedy to dziecko nie miało nic do gadania. Uczą mnie przecież na tych studiach, że maluch już od godziny zero czuje, myśli i komunikuje się. Jakim cudem ferwor promocji laktacji odarł to samo niemowlę z praw do godnego posiłku? Dźgać go w ten policzek, niech je, teraz. 10 minut to za mało, ma jeść przynajmniej 20. Przerzuć go do drugiej piersi, nieważne, że usnął. Ma jeść co 3 godziny, nie wolno mu dospać, już jemy! Za szybko leci, bobas się dławi i nie chce jeść, ale co tam - dostosuje się. Ewolucyjnie nauczy się połykać szybciej. Gdzie w tym wszystkim szacunek dla małego łasucha, który zwyczajnie lubi sobie uciąć komara pomiędzy zupą a drugim daniem? Gdzie w tym całym karmieniu piersią luksus spokojnego posiłku? Komfort matki pomijam - jej piersi to przecież materiał roboczy a psychika ma się dostosować do wymagań doradców laktacyjnych. Bo oni wiedzą,jak na tej wojnie o pierś przetrwać.

Nie wierzę w magiczną moc karmienia piersią za wszelką cenę. Kiedy wszystko idzie z górki - dzidziuś pięknie pije, mama odpływa na hormonach a tatuś patrzy na scenkę jak obraz w bazylice watykańskiej - jest super. Ale kiedy sceny są tak przerysowane jak w naszym domu, to fotkę z naszego karmienia piersią możnaby umieścić co najwyżej na jakiejś przemocowej ulotce o terapii.  

Bezkrytyczne promowanie karmienia piersią prowadzi do takich właśnie sytuacji: kiedy dziecko albo mama zmuszane są do karmienia. Zdecydowanie wbrew sobie! I wszystkie historie, które do mnie docierają takie są: udało mi się wywalczyć karmienie piersią; było ciężko, ale się udało; żeby karmić piersią trzeba mieć nerwy ze stali. A kiedy walkę przegrywasz, umęczona padasz na matę i zwyczajnie się poddajesz słyszysz właśnie to: że ci nie wyszło, że poległaś, że nie dałaś z siebie wszystkiego. Po czym jedzie milion dobrych rad, co robiłaś nie tak - bo ogrom Internetu wie lepiej jak masz własny sutek traktować. Są grupy wsparcia, oj są. Dla matek, które karmią, które nie karmią, ale odciągają, które karmią i odciągają - i powiem Wam, te grupy są hitem. Co jakiś czas pojawia się tam dziękczynny wpis, że któraś pani kończy karmienie, ale dzięki grupie i tylko dzięki grupie jej się udało karmić tak długo (niezależnie czy odciągniętym, czy prosto ze źródła). Inne piszą, jak długo już to robią i dziękują za wsparcie. A ja chciałam na tej grupie o coś spytać i już: to przejdź na karmienie piersią; a dlaczego nie karmisz piersią?; piersią będzie ci wygodniej. WYGODNIEJ? MNIE? Wygodniej to mi będzie jak schudnę 10 kilo i bez wdechu zapnę się w jeansach sprzed ciąży. Z karmieniem piersią będzie mi raczej kiepsko. Autorytarne przekonanie forumowiczek (i facebookowiczek), że wiedzą lepiej jest irytujące. A przecież wystarczyłoby odpowiedzieć na zadane przeze mnie pytania!

A mam ich sporo. Jak się okazuje karmienie butelką to terra incognita. Fanklub laktacji karmiące butlą kieruje na obrzeża społeczne i każde zapytanie techniczne okrasza solidną dawką promocji karmienia piersią. W efekcie wiem doskonale jakie są metody pobudzania laktacji i co to są kryzysy laktacyjne, ale nie wiem, jakie są standardy objętości wypijanego butelką mleka dla 3 tygodniowego dziecka. Nie wiem też jak suplementować witaminę K, kiedy stosuję karmienie mieszane ani czy należy dopajać dziecko karmione w ten sposób. No dobra, teraz już wiem - ale musiałam sama dotrzeć do tych odpowiedzi. Agitatorzy laktacji są chyba przekonani, że rozpowszechnianie informacji o alternatywnych formach karmienia mogłoby skłonić do wyboru takichże i rezygnacji ze słynnego KP.

Jak widzicie, nie piszę tu, że karmienie piersią jest gorsze od karmienia butelką. Piszę jedynie, że dla mnie jest za trudne, dla syna ubezwłasnowolniające a dla reszty rodziny traumatyczne. Wiem, tak, wiem, że moje mleko to ósmy cud świata, więc siedzę wieczorami z laktatorem zamiast chociażby pisać na blogu. Na uczelni odciągam mleko w kiblu, zamiast wysiedzieć do końca wykładu. Odciągam też o 5 nad ranem, kiedy mogłabym po prostu spać. Powiecie, że na własne życzenie (bo trzeba było zwyczajnie karmić piersią). Nie narzekam przecież. Jeszcze trochę i się ten cyrk skończy. Kiedy tylko opracuję program ratowania wyrzutów sumienia, że pozbawiam moje dziecko szansy na lepszy rozwój. Są już fachowe teksty, które w zasadzie mnie przekonują (np. ten, Mataji, z bloga położnej!) i inicjatywy, które też zwalniają mnie z obowiązku katowania się laktatorem 24/7 (np. ten artystyczny projekt "The Honest Body Project"), ale jest też fala hejtu. Mimo swojego ciętego języka nie uodporniłam się jeszcze na wszystko, co mogę przeczytać pod adresem matki rezygnującej z karmienia piersią.

Co mnie przekonało do porzucenia tej idiotycznej walki? Ojciec - a mój mąż znaczy się. Ojciec, który teraz może tak jak i ja - karmić dziecko. Równoprawnie ze mną buduje sobie relację z synem. Z niemowlęciem, które często się ojcom wymyka. Przekonała mnie córka, która przestała widzieć w karmieniu coś stresującego i złego. Ale przede wszystkim przekonał mnie syn, który jest spokojny, ma poczucie bezpieczeństwa i nie płacze godzinami próbując wyrwać się spod naporu niechcianego cycka (dosłownie). Tak, mój syn przekonał mnie najbardziej.

Na koniec dodam jeszcze, że zwyczajnie nie chce mi się włączać na jeden raz moderowania komentarzy, więc darujcie sobie obwoźną promocję karmienia i inne pro-psychologiczne rozkminy na niekorzyść autorki. Ostatecznie i tak usunę spam laktacyjny, bo NIE O TYM JEST TEN TEKST. A wszystkiego, co agitatorzy KP mają do powiedzenia już wysłuchałam. 

Pozdrawiam Was ciepło,
Olga

Komentarze

  1. Bardzo dobry tekst - każda mama, która jest hejtowana przez laktaterorystki powinna na niego trafić. Przecież w tym wszystkim najważniejsze jest żeby to mama, maluch i cała reszta czuli się ok. Pozdrawiam Cię ciepło i jeśli znajdziesz chwilę chętnie poczytałabym o relacjach Poli z bratem :) Za 1,5 miesiąca u nas rozpocznie się podobny scenariusz dla starszej siostry (teraz 21 m-cy) więc strasznie jestem ciekawa jak to u Was się poukładało :) Stała czytelniczka Marta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć, dzięki za miłe słowa. Tekst o relacjach bratersko-siostrzanych powstaje, chwilowo w głowie, ale powstaje. Maluchy są fenomenalne. Spoiler: jest super, super i jeszcze raz super! Więc gdyby przyszło Wam czekać na ten wpis ciut dłużej to dobre słowo na Twoją przyszłość: to jest do ogarnięcia ;)

      Usuń
  2. Mam totalnie odmienne poglądy na temat karmienia piersią, ale bardzo, ale to bardzo szanuję Cię za ten tekst, za odwagę i szczerość. Pozdrawiam. Justyna (również stała czytelniczka, również czekająca na tekst o relacjach siostrzano-braterskich).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Justyno, ja Ciebie też szanuję za uważną lekturę i uprzejmość. Jeśli chcesz napisać jakie jest Twoje zdanie o akcie karmienia piersią to zapraszam przez formularz kontaktowy lub bezpośrednio na maila: druginumerblog@gmai.com. I jak wyżej - tekst o relacjach traktuję jako "zamówiony". Pozdrawiam!

      Usuń
  3. To piękne, że w społeczeństwach rozwiniętych wyraźnie jest zaznaczona sfera intymna i prywatna, ale gdy przychodzi do tematu dzieci, to każdy czuje się w obowiązku wtrącać się do stylu życia i preferencji innych. Nie chcesz karmić, nie musisz i nikomu nic do tego. Do głowy by mi nie przyszło komentować i doradzać, w jaki sposób ma ktoś karmić. Owszem, jestem świadoma zalet karmienia piersią, ale czy daje mi to prawo do wpływania na czyjeś decyzje, które zapadły obojętnie z jakich pobudek? W Twoim przypadku dziecko się męczyło a Ty razem z nim. Natomiast jest wiele kobiet, które nie karmią piersią, bo zwyczajnie nie chcą i co z tego? Nic. Ich ciało, ich dzieci, ich wola.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawe to, co piszesz. Zupełnie nie zwróciłam na ten aspekt uwagi. Jakby mnie na ulicy ktoś zaczepił i zaczął dyskutować o moim ciele albo fizjologii to miałabym prawo dać w pysk, wezwać policję, pozwać o molestowanie - cokolwiek. A jak publicznie komentuje się cudze piersi i jedną z najintymniejszych macierzyńskich czynności, czyli karmienie - to już jest OK i nikt nie czuje, że przekracza granice. Ta sama osoba, która potrafiła zwrócić mi uwagę w poczekalni do lekarza, że karmię butelką miała najwyraźniej opory, by skomentować, że 7 tygodni po porodzie dalej paraduję w ciążowych leginsach. Ciekawe dlaczego karmienia i wychowywania dzieci w ogóle (bo to zjawisko dobrej rady jest rozciągliwe bardzo) nie uważa się za prywatną sprawę.

      Usuń
    2. Poważnie? No to chyba też zacznę chodzić po restauracjach, zaglądać ludziom w talerze i zwracać im uwagę, że np. wybrali dziś wołowinę, a przecież łosoś jest zdrowszy. Skoro można bez ceregieli skomentować, co i jak je cudze dziecko, to dlaczego nie mozna robić tego dorosłym? Tylko gdy zwrócę uwagę jakiemuś gościowi przeżuwającemu bitki, to moge dostać w papę. Najprościej zatem "uderzyć" w matkę (tak jakby cudze piersi były tematem do dyskusji), zbyt zajętą dzieckiem i zbyt przejętą wyzwaniem macierzyństwa, by móc się bronić. Zwłaszcza że gdy kobieta zostaje matką, jednocześnie zgadza się, że nie jest już więcej samodzielną jednostką z prawem do intymności, lecz może być dowolnie szatkowana, konfigurowana i publicznie sprowadzana do kilku fizjologicznych czynności.

      Usuń
  4. Hej, czy to znaczy, że jednak podjęłaś próbę karmienia piersią? Bo wydawało mi się, że już przed porodem zdecydowałaś, że nie będziesz tego robić. Położna tutaj jakoś naciskała?

    Podziwiam Cię za to ściąganie do butli, bo ja jakbym miała już karmić butlą to tylko mm. Ściągałam 2 tygodnie i dziękuje bardzo. Nigdy więcej :)

    Ja karmiałam piersią rok, 2 pierwsze tygodnie życia córki nie karmiłam jej piersią, ściągałam. Ale po tym czasie ze łzami w oczach, po jednym dniu dantejskich scen, po walce w tym dniu razem z położną, która sama zobaczyła, że córka jest bardzo oporna jeśli chodzi o złapanie piersi, po zapewnieniu położnej, że trzyma za nas kciuki w dalszych próbach, ale jeśli sięnie da, zupełnie rozumie, córka wieczorem, jakby nigdy nic złapała pierś i tak już zostało.
    A gdy powiedziałam bratowej, że chcę kończyć karmienie, kiedy córka miała 11 miesięcy, bo nie chce żeby mnie ciągała za bluzkę, ona zdziwiona, że czemu tak chce, skoro będę w domu ( poszłam na wychowawczy). Ona karmiła 1,5 rocznego syna w tym czasie. Stwierdziłam, że nie ma co dyskutować - ja jej się nie wtrącam, ona tez niech tego nie robi, nie ma co podejmować tematu, chyba , że z osobami, które potrafią o tym normalnie rozmawiać, bez wskazywania "słusznej drogi".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie decydowałam przed porodem. Chciałam karmić piersią, bo to wygodne i tańsze. Ale wiedziałam jak było z córką. Może gdzieś mi się jakaś skłonność do butelki przemyciła w tekstach, ale zdecydowana nie byłam. Podjęłam próbę bo namawiali wszyscy: lekarze, położne, znajomi, środowiskowa, rodzina. Poza tym - sama chciałam spróbować. Kiedy zobaczyłam jak to wygląda sprawa była już jasna. A za odciąganie mleka też samą siebie podziwiam. Coraz częściej mam ochotę zamienić butelki i zamiast tej z laktatora zobaczyć dużą z winem ;) Oczywiście dla mnie, nie dla dziecka! ;)

      Usuń
  5. A faktycznie, o sytuacji z karmieniem piersią, że nie będzie go, pisałaś zaraz po porodzie. Źle zapamiętałam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja przez szkołę rodzenia i przez prasę dla ciężarnych miałam wyimaginowaną wizję karmienia. Byłam przekonana, że jak piszą “początki są ciężkie", ale potem jest cudownie - matka wpatrzona w swe śliczne bobo przytulne do piersi. Jakże rzeczywistość okazała się być brutalnie inna. Załamana, po miesiącu napisałam maila do koleżanki, która utwierdziła mnie w fakcie, że karmienie boli, jest mega wycięczeniem dla organizmu fizycznym i psychicznym, i że ona polubiła karmienie koło 8 miesiaca życia swojego synka. Miała racje w 100% w każdym słowie. Byłam rozgoryczona dlaczego nikt nie powiedział mi prawdy żebym się potem tak bardzo nie rozczarowała i żebym mogła się jakoś psychicznie przygotować. Pierwsze dwa miesiące karmienia były dla mnie traumą, przede wszystkim dlatego że sama miałam do siebie wyrzuty sumienia. Nienawidziłam karmić, robiłam się sztywna, że stresu jak tylko zbliżała się pora karmienia. Byłam bardzo zblokowana i przesiąknięta stereotypami. Długo ze sobą walczyłam. Karmienie polubiłam po 7 miesiącu :)
    Olu, rozumiem Cię doskonale, brawo dla twojego mądrego męża!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja do tej pory nienawidze karmienia :) nawet łyżeczka ;) no dobra, nie jest tak złe, ale czekam aż moje dzieci porwia kiedys kanapkę i pobiegną z nia na płac zabaw. SAME :) a ja z przyjemnością odkryje ze nic nie muszę juz kroić, mieszać czy rozdrabniać :)

      Usuń
  7. Dla mnie karmienie piersią nie było tak ciężkie, trzeba było się parę dni napracować, żeby ładnie chwytała a potem szło samo jak po maśle. Mając miesięczne niemowlę karmiłam je lekko i przyjemnie i nic tu nie ściemniam, ani nie koloryzuje, anie nie opętały mnie hormony. Bo nie jestem Matką Polką, która wszystko zrobi dla dziecka bez stawiania granic. Nie każde karmienie malutkiego dziecka jest bardzo ciężkie i nie każda mama to tak odczuwa, że jest to mega obciążenie. Każdy odczuwa to inaczej, i w pozytywny sposób, jak i widać, również w negatywny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zazdroszczę kobietom, którym idzie to właśnie tak łatwo. Podejrzewam, że to nawet większość (cywilizacyjnie rozumując). I też, skoro wszystko szło dobrze, to większość pewnie w ogóle o tym nie rozmawia - dlatego w Internecie najwięcej miejsca zajmują wpisy o tym, jak było ciężko karmić. Dziewczyny muszą się wygadać. Dobrze, że miło wspominasz ten czas. Tak właśnie powinno być.

      Usuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz.

Popularne posty z tego bloga

Z punktu widzenia mamy: Białka Tatrzańska - miejsce na urlop z dzieckiem?

Rodzinny wypoczynek w Białce Tatrzańskiej? To chyba jakiś żart. Wybierając to miejsce kierowałam się raczej udogodnieniami w hotelu i dobrą ofertą cenową, niż urokami miejscowości. No, bo kto z Was liczy na urocze i rodzinne chwile w zatłoczonym górskim top ten wakacyjnych wyjazdów? Najgorzej byłoby chyba w samym Zakopanym. Białka Tatrzańska, Poronin i Bukowina Tatrzańska są na drugim miejscu jeśli chodzi o gwar, tłok i brak odpowiedniej infrastruktury urlopowo-dziecięcej. Samo miasto to tak na prawdę wieś biegnąca wzdłuż przelotowej trasy Zakopane-Nowy Targ. Ruch samochodowy jak w dużym mieście, chodnik wąski i tylko z jednej strony. Żadnych barierek - podziwiam rodziców puszczających swoje dzieci solo na takiej trasie. Wędrując z Kaniówki (gdzie mieszkaliśmy) do centrum Białki mija się najpierw enklawę pensjonatów dwugwiazdkowych i typowy polski, wakacyjny relaks. To oczywiście domy typu "U Joanny" czy "Pokoje u Basi" (przy dobrych wiatrach "Pensjonat pod

Siostra i brat, czyli jak nam się poukładały ostatnie dwa miesiące

"Będą jak bliźnięta. Już za rok córka będzie przekonana, że miała brata od zawsze" - powiedziała na którejś wizycie ginekolożka (pewnie na widok mojej niepewnej miny i generalnego zdenerwowania ówczesnym stanem rzeczy). Moja siostra jest ode mnie dużo starsza. Kiedy ona szła do liceum, ja, gówniara, próbowałam śpiewać z playbacku Majkę Jeżowską na akademiach w podstawówce. Nie przyjaźniłyśmy się. Chciałam na siłę szybko dorosnąć, żeby się ze mną zakolegowała. W zasadzie się udało, ale dopiero całkiem niedawno. Wiadomo - mąż, dzieci, praca. Teraz, kiedy mamy jakąś wspólnotę doświadczeń dogadujemy się nawet nieźle. Wcześniej zdecydowanie nie. Dlatego chciałam, by moje dzieci miały więcej ze sobą wspólnego. Mała różnica wieku, którą im z mężem zafundowaliśmy miała temu sprzyjać. I muszę Wam napisać - jest bardzo dobrze! Dzieciaki dogadują się ze sobą świetnie, mimo, że Polka porozumiewa się równoważnikami zdań (z lekką skłonnością ku sienkiewiczowsko-afrykańskiego di