Znów nas nosi. Nie ma co się dziwić - mały pokój w pensjonacie nie pomieści temperamentu naszej córeczki. Spakowaliśmy więc plecak i dalej w góry (czy doliny) zdobywać kolejne pieczątki w pierwszej książeczce PTTK Poli.
Tym razem wybraliśmy Dolinę Kościeliską - zachęceni łatwym podłożem i alternatywą bryczki, gdyby siły zawiodły. Początek standardowy: godzinna dżemka małej w aucie, podczas gdy rodzice kurwowali na korki pod Zakopanem. Przy pierwszym rondzie te rozpływały się w niebyt, co jeszcze bardziej podsycało nasze pragnienie wiedzy: skąd do cholery one się biorą? Droga prosta, jak nigdy w górach, proste rondo, z bocznych specjalnie tłoku nie ma, a jednak 3 kilometry od Jaszczurówki do Zakopanego pokonaliśmy w 30 minut. Nijak się to ma do wczorajszego zatoru na odcinku Poronin - Zakopane (takie same 3 kilometry w godzinę z hakiem!).
Dojechaliśmy do Kir, skąd rozpoczyna się wędrówka po Dolinie Kościeliskiej. Jednocześnie doszliśmy do wniosku, że najlepszy z możliwych biznes to być właścicielem kawałka pola w tejże okolicy. Kilkaset aut, każde płaci 20zł za parking (dwa malutkie parkingusie za 10zł całkowicie zawalone autami, nie mieliśmy szans). Dzienny utarg lepszy, niż można sobie wyobrazić. A koszty utrzymania interesu niewielkie, bo przecież parking płatny niestrzeżony (o czym świadczy uderzenie na naszym zderzaku odkryte po powrocie).
Wstęp do Doliny Kościeliskiej płatny, jak zawsze, kiedy wchodzimy na teren Tatrzańskiego Parku Narodowego. Tu 2,50zł bilet ulgowy, 5zł normalny i piękna pieczątka z niedźwiedziem do kolekcji.
Dolina Kościeliska jest, jak się okazuje, dość tłumnie odwiedzaną. My wystartowaliśmy o 12:00, więc największy nawał ludzi to byli jednak wracający, ergo, większość przyjeżdża pewnie zaraz po śniadaniu. Ruszyliśmy dość równą, drobno żwirowaną drogą w kierunku Pisanej Polany. Już po chwili naszym oczom ukazały się folderowe widoki - szerokie, płaskie dno doliny otulają mięciutkie zbocza. Jedno, porośnięte gęstym lasem, drugie, trochę przerzedzone przez wichury - oba piękne. Poniżej, na graniczących z duktem łąkach, pasły się owce. Już ostrzyżone beczały radośnie i lekko - białe, brązowe, czarne. I modelowy baca zaganiający je przed burzą do szałasu (oczywiście w towarzystwie cudnego owczarka - jak na pocztówce). Ledwo weszliśmy do doliny, już zaczęło kropić, a z oddali złowrogo rozlegały się co rusz burzowe grzmoty. Ludzie zawracali zrażeni lekką mżawką, ale nie my. Na chojraka szliśmy dalej wszystkim podróżnikom-dobra-rada odpowiadając, że mamy przecież pelerynę. Owszem, mieliśmy - jedną, dla Polki. Na szczęście na mżawce się skończyło, burza przeszła bokiem, deszcz też, a nam trasa przerzedziła się dość mocno i w końcu można było odetchnąć świeżym, górskim powietrzem.
Bez problemu doszliśmy do Pisanej Polany (ok. godziny drogi). Dla Bebetto i jemu podobnych wózków trasa lekka i przyjemna. Podłoże praktycznie płaskie, co większe kamienie nie odbiegają od dziur i nierówności przeciętnej, polskiej ulicy. Można iść śmiało nawet z wózkiem-parasolką. Powyżej Pisanej Polany sprawa nieco się zmienia. Trasa dalej przejezdna, ale zdecydowanie dla wózków terenowych, czyli tych z pompowanymi kołami. Parasolki trzeba byłoby w wielu miejscach przenosić. Sprawdzi się też nosidło (u nas niezmiennie Tula). Wózki, można, wzorem Doliny Strążyskiej, porzucić na Pisanej Polanie, przypiąć do drzewa przykładowo. No, kto na zdrowy rozum, będzie kradł wózek w tatrzańskiej dolinie i zasuwał z nim godzinę po wertepach?
Sama Pisana Polana jest jednym z bardziej malowniczych miejsc na całej trasie. Piękne fioletowe, polne kwiaty fantastycznie kontrastują z zielenią okalających miejsce łąk. W pobliżu widać jeszcze wysokie tatrzańskie skały, majestatyczne wierzchołki gór wyłaniające się z ciemnych, iglastych lasów. Pomiędzy tym wszystkim wzburzony huczy potok Kościeliski rozbijając się o wystające, płaskie głazy, na których można usiąść i cieszyć oczy niezapomnianymi widokami. Kolorytu dopełniają konie, dorożki i woźnicy w strojach regionalnych.
Z Pisanej Polany idziemy dalej szlakiem zielonym na Halę Ornak. Trasa jest bardziej stroma, dość kamienista, ale nadal przejezdna większym wózkiem. Po ok. 30 minutach docieramy do rozgałęzienia szlaków. Prosto jest schronisko na Hali Ornak, na lewo można odbić na Smreczyński Staw i Czerwone Wierchy. Ze starszymi dziećmi to super pomysł, dla nas wyprawa byłaby za duża. Minęły już prawie 3 godziny, kiedy dotarliśmy do rozwidlenia, a goniła nas znów burza, która rozbrzmiewała zdecydowanie za blisko.
Szlak prowadzi przez las, dość przejrzysty, ale nadal ciemny. Wędrówka jest przyjemna - w upalne dni można schronić się tu przed ciepłem, w chłodniejsze - przed deszczem.
Schronisko piękne i malownicze, ale bardzo zatłoczone i cholernie drogie. Zupa 15zł, kotlet z frytkami 25zł. Prince Polo 3,50zł. Rozumiem, że dowóz produktów w taką okolice ma swoją cenę, ale bez przesady! Pieczątki PTTK nie są tego warte! Ani gadgety - T-shirty w cenie 50-60zł!
Wracaliśmy szybkim tempem, bo zbliżała się 17:00, Polka usnęła, i chcieliśmy wykorzystać ten spokój jak najintensywniej. Cała wyprawa zakończyła się na parkingu, prawie już pustym.
Zdecydowanie polecam Kościeliską, z małymi dziećmi, nawet najmniejszymi, da się ją przejść w całości bez większych przeszkód. Jako ciężarna uważam, że była to trochę za długa wyprawa - w drodze powrotnej ból pleców dość mocno mi dokuczał i poważnie rozważałam powrót bryczką.
Odwiodły mnie od tego ceny: 100-200zł za przejażdżkę pośród turystycznych tłumów - przepłacona, wątpliwa przyjemność, stwierdziłam, odpoczęłam na przydrożnym kamieniu i jakoś dokulałam się do auta. Za to obiad smakował, jak żaden inny. Zmęczenie odchorowujemy do dziś, kiedy to Polce pozwalamy na dwie, pełnowymiarowe drzemki, porządne 5 posiłków, sobie na odpoczynek i pranie sandałów ukurzonych pyłem tatrzańskiej dolinki.
Czy mimo zmęczenia wybierzemy się jeszcze w Tatry? Zdecydowanie tak! Poli spacery podobają się coraz bardziej. Moczenie nóg w lodowatej, górskiej wodzie uwielbia, konie to dla niej prawdziwa gratka, a gonienie innych dzieci uważa za swój obowiązek. Nadal z zapałem szuka w lasach niedźwiedzia i Mashy, ale dzięki temu dowiaduje się co to szyszka, sosna, świerk, wiewiórka, zrywa kwiatki na polanach i pokazuje nam kamienie różnych rozmiarów konstatując: mała, duzia. Cudownie jest patrzeć, jak nasza córeczka szybko rośnie, poznaje świat i zachwyca się nim coraz bardziej i mocniej.
Pozdrawiamy rodzinnie!
Wszyscy
Tym razem wybraliśmy Dolinę Kościeliską - zachęceni łatwym podłożem i alternatywą bryczki, gdyby siły zawiodły. Początek standardowy: godzinna dżemka małej w aucie, podczas gdy rodzice kurwowali na korki pod Zakopanem. Przy pierwszym rondzie te rozpływały się w niebyt, co jeszcze bardziej podsycało nasze pragnienie wiedzy: skąd do cholery one się biorą? Droga prosta, jak nigdy w górach, proste rondo, z bocznych specjalnie tłoku nie ma, a jednak 3 kilometry od Jaszczurówki do Zakopanego pokonaliśmy w 30 minut. Nijak się to ma do wczorajszego zatoru na odcinku Poronin - Zakopane (takie same 3 kilometry w godzinę z hakiem!).
Dojechaliśmy do Kir, skąd rozpoczyna się wędrówka po Dolinie Kościeliskiej. Jednocześnie doszliśmy do wniosku, że najlepszy z możliwych biznes to być właścicielem kawałka pola w tejże okolicy. Kilkaset aut, każde płaci 20zł za parking (dwa malutkie parkingusie za 10zł całkowicie zawalone autami, nie mieliśmy szans). Dzienny utarg lepszy, niż można sobie wyobrazić. A koszty utrzymania interesu niewielkie, bo przecież parking płatny niestrzeżony (o czym świadczy uderzenie na naszym zderzaku odkryte po powrocie).
Wstęp do Doliny Kościeliskiej płatny, jak zawsze, kiedy wchodzimy na teren Tatrzańskiego Parku Narodowego. Tu 2,50zł bilet ulgowy, 5zł normalny i piękna pieczątka z niedźwiedziem do kolekcji.
Dolina Kościeliska jest, jak się okazuje, dość tłumnie odwiedzaną. My wystartowaliśmy o 12:00, więc największy nawał ludzi to byli jednak wracający, ergo, większość przyjeżdża pewnie zaraz po śniadaniu. Ruszyliśmy dość równą, drobno żwirowaną drogą w kierunku Pisanej Polany. Już po chwili naszym oczom ukazały się folderowe widoki - szerokie, płaskie dno doliny otulają mięciutkie zbocza. Jedno, porośnięte gęstym lasem, drugie, trochę przerzedzone przez wichury - oba piękne. Poniżej, na graniczących z duktem łąkach, pasły się owce. Już ostrzyżone beczały radośnie i lekko - białe, brązowe, czarne. I modelowy baca zaganiający je przed burzą do szałasu (oczywiście w towarzystwie cudnego owczarka - jak na pocztówce). Ledwo weszliśmy do doliny, już zaczęło kropić, a z oddali złowrogo rozlegały się co rusz burzowe grzmoty. Ludzie zawracali zrażeni lekką mżawką, ale nie my. Na chojraka szliśmy dalej wszystkim podróżnikom-dobra-rada odpowiadając, że mamy przecież pelerynę. Owszem, mieliśmy - jedną, dla Polki. Na szczęście na mżawce się skończyło, burza przeszła bokiem, deszcz też, a nam trasa przerzedziła się dość mocno i w końcu można było odetchnąć świeżym, górskim powietrzem.
Bez problemu doszliśmy do Pisanej Polany (ok. godziny drogi). Dla Bebetto i jemu podobnych wózków trasa lekka i przyjemna. Podłoże praktycznie płaskie, co większe kamienie nie odbiegają od dziur i nierówności przeciętnej, polskiej ulicy. Można iść śmiało nawet z wózkiem-parasolką. Powyżej Pisanej Polany sprawa nieco się zmienia. Trasa dalej przejezdna, ale zdecydowanie dla wózków terenowych, czyli tych z pompowanymi kołami. Parasolki trzeba byłoby w wielu miejscach przenosić. Sprawdzi się też nosidło (u nas niezmiennie Tula). Wózki, można, wzorem Doliny Strążyskiej, porzucić na Pisanej Polanie, przypiąć do drzewa przykładowo. No, kto na zdrowy rozum, będzie kradł wózek w tatrzańskiej dolinie i zasuwał z nim godzinę po wertepach?
Sama Pisana Polana jest jednym z bardziej malowniczych miejsc na całej trasie. Piękne fioletowe, polne kwiaty fantastycznie kontrastują z zielenią okalających miejsce łąk. W pobliżu widać jeszcze wysokie tatrzańskie skały, majestatyczne wierzchołki gór wyłaniające się z ciemnych, iglastych lasów. Pomiędzy tym wszystkim wzburzony huczy potok Kościeliski rozbijając się o wystające, płaskie głazy, na których można usiąść i cieszyć oczy niezapomnianymi widokami. Kolorytu dopełniają konie, dorożki i woźnicy w strojach regionalnych.
Z Pisanej Polany idziemy dalej szlakiem zielonym na Halę Ornak. Trasa jest bardziej stroma, dość kamienista, ale nadal przejezdna większym wózkiem. Po ok. 30 minutach docieramy do rozgałęzienia szlaków. Prosto jest schronisko na Hali Ornak, na lewo można odbić na Smreczyński Staw i Czerwone Wierchy. Ze starszymi dziećmi to super pomysł, dla nas wyprawa byłaby za duża. Minęły już prawie 3 godziny, kiedy dotarliśmy do rozwidlenia, a goniła nas znów burza, która rozbrzmiewała zdecydowanie za blisko.
Szlak prowadzi przez las, dość przejrzysty, ale nadal ciemny. Wędrówka jest przyjemna - w upalne dni można schronić się tu przed ciepłem, w chłodniejsze - przed deszczem.
Schronisko piękne i malownicze, ale bardzo zatłoczone i cholernie drogie. Zupa 15zł, kotlet z frytkami 25zł. Prince Polo 3,50zł. Rozumiem, że dowóz produktów w taką okolice ma swoją cenę, ale bez przesady! Pieczątki PTTK nie są tego warte! Ani gadgety - T-shirty w cenie 50-60zł!
Wracaliśmy szybkim tempem, bo zbliżała się 17:00, Polka usnęła, i chcieliśmy wykorzystać ten spokój jak najintensywniej. Cała wyprawa zakończyła się na parkingu, prawie już pustym.
Zdecydowanie polecam Kościeliską, z małymi dziećmi, nawet najmniejszymi, da się ją przejść w całości bez większych przeszkód. Jako ciężarna uważam, że była to trochę za długa wyprawa - w drodze powrotnej ból pleców dość mocno mi dokuczał i poważnie rozważałam powrót bryczką.
Odwiodły mnie od tego ceny: 100-200zł za przejażdżkę pośród turystycznych tłumów - przepłacona, wątpliwa przyjemność, stwierdziłam, odpoczęłam na przydrożnym kamieniu i jakoś dokulałam się do auta. Za to obiad smakował, jak żaden inny. Zmęczenie odchorowujemy do dziś, kiedy to Polce pozwalamy na dwie, pełnowymiarowe drzemki, porządne 5 posiłków, sobie na odpoczynek i pranie sandałów ukurzonych pyłem tatrzańskiej dolinki.
Czy mimo zmęczenia wybierzemy się jeszcze w Tatry? Zdecydowanie tak! Poli spacery podobają się coraz bardziej. Moczenie nóg w lodowatej, górskiej wodzie uwielbia, konie to dla niej prawdziwa gratka, a gonienie innych dzieci uważa za swój obowiązek. Nadal z zapałem szuka w lasach niedźwiedzia i Mashy, ale dzięki temu dowiaduje się co to szyszka, sosna, świerk, wiewiórka, zrywa kwiatki na polanach i pokazuje nam kamienie różnych rozmiarów konstatując: mała, duzia. Cudownie jest patrzeć, jak nasza córeczka szybko rośnie, poznaje świat i zachwyca się nim coraz bardziej i mocniej.
Pozdrawiamy rodzinnie!
Wszyscy
Tu jest świetnie! Więcej wpisów proszę :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że się podoba. Dziś poszedł post o Czorsztynie, Niedzicy i Tour de Pologne. Pozdrawiam!
Usuń